W sukienczynie wiejskiej dziewczyny

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 36/2012

publikacja 06.09.2012 00:15

Warmińska poetka. Mogła nie przeżyć pierwszych dni po urodzeniu, umrzeć z wycieńczenia w obozie koncentracyjnym, zginąć z rąk sowieckich żołnierzy. Ale, tak jak prosiła Boga, dożyła 90 lat. Bo na świecie są osoby, które mają do spełnienia Bożą misję.

Pani Maria Surynowicz dba o spuściznę twórczą po swojej cioci Pani Maria Surynowicz dba o spuściznę twórczą po swojej cioci
Krzysztof Kozłowski

Błogosławiona dobroć, wieczna lampka mądrych. Błogosławione ręce miłosierdziem złote. Błogosławione serce, źródło ofiar cichych. Błogosławiona miłość, która rodzi świętość. (fragment wiersza „Chrystus i babcia”) Niewielki pokój, w którym mieszkała i pracowała, urządzony jest skromnie. Segment, ława, fotel… Na jednej ze ścian wiszą pamiątki. Obraz pędzla Hieronima Skurpskiego, legitymacja do odznaczenia Pro Ecclesia et Pontifice, nadanego jej przez Jana Pawła II. – Ciocia była pierwszą kobietą na Warmii odznaczoną tym medalem – mówi Maria Surynowicz. Obok wisi pejzaż Brąswałdu, rodzinnej wsi poetki, który namalował Andrzej Samulowski. – A to zdjęcie z wizyty u Jana Pawła II. Tu jestem – pokazuje pani Maria. – To był 1987 r. Byłam blisko Ojca Świętego. Przekazałam mu pośmiertny tomik poezji cioci. Jan Paweł II powiedział wtedy: „Pamiętam ją i przyrzekam, że przeczytam”. Pamiętał ją dobrze z Gietrzwałdu – wspomina. Wyciąga z szuflady teczkę ze zdjęciami, rękopisami i notatkami poetki. – Wiele rzeczy oddałam do muzeum. Tam każdy może je obejrzeć – mówiąc, wyciąga kolejne dokumenty.

Rozalia od Walentego

Maria Surynowicz, z domu Zientara, jest córką brata poetki Marii Zientary-Malewskiej. – Ciocia była pierworodna. Urodziła się 4 września 1894 r. w Brąswałdzie, kiedy stodoły były pełne. Odeszła po 90 latach życia w październiku 1984 r., kiedy znowu stodoły były pełne. Można to symbolicznie odnieść do plonu jej pracy, poezji – mówi pani Maria. Wspomina, że kiedy ciocia Maria się urodziła, była bardzo słaba. Jej matka, Franciszka, była wówczas dwudziestoletnią kobietą. August (ojciec) pobiegł wtedy do ks. Walentego Barczewskiego, żeby ten szybko ochrzcił dziecko. „A co, taka słaba jest?” – zapytał kapłan. „Tak, taka jest słabiutka”. „A jakie imię jej wybraliście?”. „Maria”. Ks. Walenty zasugerował, że to dzień św. Rozalii, więc niech będzie jej na imię Rozalia. – Dziadek się nie zgodził. Powiedział, że obiecał żonie, że będzie Maria. Wtedy ks. Barczewski powiedział: „Niech będzie Maria, ale na drugie damy jej Rozalia”. My wszyscy mówiliśmy na nią Marychna – opowiada bratanica poetki. Łącznie z Marią państwo Zientarowie mieli 9 dzieci. Jednak los nie był dla nich łaskawy. Większość umarła wcześnie bądź zginęła na wojnie. – Tak jak mój ojciec. Kiedy się urodził, ciocia miała 18 lat. Pomagała w wychowaniu Janka. Kiedy po urlopie wracał na front, ciocia odprowadziła go na rozstajne drogi Brąswałdu. Ojciec odwrócił się i powiedział: „Wiesz co, Marychna? Ja cię tak proszę. Zaopiekuj się moją rodziną, bo ja z tej wojny chyba nie wrócę”. Poległ w 1944 r. – wspomina drżącym głosem.

Gołąb wolności

Maria Zientarówna uczęszczała na tajne komplety, które prowadził ks. Walenty Barczewski. Dzieci uczyły się języka, literatury, historii. Tam pokazała swe młodzieńcze wiersze. Ks. Walenty przejrzał je i powiedział: „Marychno, pisz więcej”. Dzięki niemu poetka ukończyła Seminarium Nauczycielskie w Krakowie. Organizowała szkolnictwo polskie na Warmii. Później pracowała na pograniczu, gdzie została aresztowana i osadzona w obozie koncentracyjnym. – Ciocia zawsze opowiadała mi o obozie. Stały długo na placu apelowym, a przecież wtedy była straszna zima. A potem one w drewniakach i pasiakach walcowały drogi. Wiele kobiet umarło. To był obóz głodu. Gdy stały na placu apelowym i gołąb przeleciał nad czyjąś głową, uważały, że ten ktoś będzie zwolniony z obozu. Któregoś dnia nad jej głową przeleciał gołąb. Nadzieja wróciła. Dostała zwolnienie i warunek, że nie może wrócić do Nowego Kramska. Wróciła do Brąswałdu – wspomina pani Surynowicz. Sołtys przyszedł do niej i porosił, by nie angażowała się w żadne przedsięwzięcia, bo on musi pisać o niej raporty. Opowiada o trudnej historii Warmiaków. O okrucieństwach II wojny światowej, końcu wojny. – My ogłupieliśmy. Szli Sowieci i pytali: „Kto ty?”. Warmiacy odpowiadali raz „Polak”, raz „Germaniec”. A oni nie mieli sympatii ani do jednych, ani do drugich nienawidzili ich. Bili, plądrowali. Dziewczyny musiały uciekać, a i tak pozostało wiele dzieci po Rosjanach. Później się nieco uspokoiło. Potem przyszli swoi. I było jeszcze gorzej. Szabrowali to, co zostało, meble, ubrania. A czekaliśmy na nich. Przecież macierz idzie. Matka Polska wraca – wspomina.

Babcine legendy

Po wojnie pani Maria z matką zamieszkały razem z poetką. Marychna pracowała w kuratorium oświaty i urządzała olsztyńskie szkolnictwo. Jednak nie pracowała długo, bo nie była w partii, a jej postawa katoliczki nie podobała się ówczesnej władzy. Mieszkały wówczas na ul. Mickiewicza 17. W czterech pokojach cztery rodziny – tak się po wojnie mieszkało. – W 1947 r. odnalazła się jej pierwsza sympatia. Ich drogi wcześniej się rozeszły. On w czasie wojny stracił żonę. Odnalazł ciocię. No i pobrali się, jednak wujek wkrótce zmarł. I znowu byłyśmy domem pięciu kobiet. Ciocia, moja babcia od strony mamy, moja mama, moja młodsza siostra i ja. Wspólny garnek, wspólne omawianie problemów – wspomina pani Surynowicz. Maria Zientara-Malewska otrzymała nową pracę dzięki dr. Władysławowi Gębikowi, który utworzył Towarzystwo Teatrów i Muzyki Ludowej. – Zaczęli zajmować się zbieraniem folkloru warmińskiego, żeby uratować go od zapomnienia. Jako młoda dziewczyna jeździłam z nimi. Wszędzie mnie zabierali. Kiedy zamykam oczy, widzę piękne polne dukty, drogi, jeziora, mało ludzi. Jeździliśmy zdezelowaną warszawą. Ciocia słuchała legend opowiadanych często przez bezzębne już babcie. Potem opracowywała te opowieści. Jest ich 76. Pan Lubomierski, kiedy te babcie śpiewały, szybko zapisywał na pięcioliniach nuty. Te pieśni zostały wykorzystane przez Wojciecha Muchladę, krewnego Czesława Niemena, który prowadził Zespół Pieśni i Tańca „Olsztyn”. On właśnie przygotował całe wesele warmińskie jako widowisko – mówi pani Maria.

W poetyckim kręgu

Przełomem w życiu Marii Zientary-Malewskiej były uroczystości poświęcone Michałowi Kajce. Wtedy w Grudku czterech regionalnych poetów przyjęto do Polskiego Związku Literatów: Marię Zientarę-Malewską, Michała Lengowskiego, Alojzego Śliwę i Teofila Ruczyńskiego. Wtedy powstała również wkładka do „Słowa Powszechnego”, w której publikowano ich wiersze. Zaczęły się również spotkania autorskie. – Pamiętam jedno z nich, w Klewkach. Kiedy recytowała swój wiersz, ludzie płakali. A młodzież była tak chłonna literatury, że ci, którzy nie dostali się do środka, siedzieli na pobliskich drzewach i przez otwarte okna oglądali spotkanie. Nawiązywały się nowe znajomości. Ciocia zaczęła otrzymywać ogromną liczbę listów. Czasem mówi się, że jej poezja nie jest wielka, ale jest piękna. To poezja w prostej sukienczynie wiejskiej dziewczyny i ciągle aktualna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.