Ginęli za tego samego Boga

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 13/2014

publikacja 27.03.2014 00:15

O propagandzie, rycerzach, którzy są w niebie, i rzeczach leżących w ziemi z prof. Janem Gancewskim, mediewistą, przewodniczącym Rady Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, rozmawia Krzysztof Kozłowski.

– Długosz pisze: „Nad wielkim strumieniem”. Takiego strumienia, przynajmniej od kilkuset lat, nie ma. Więc gdzie ta bitwa była? – snuje rozważania prof. Jan Gancewski – Długosz pisze: „Nad wielkim strumieniem”. Takiego strumienia, przynajmniej od kilkuset lat, nie ma. Więc gdzie ta bitwa była? – snuje rozważania prof. Jan Gancewski
Krzysztof Kozłowski /GN

Krzysztof Kozłowski: Pod koniec lata pola w okolicy Grunwaldu będą przeszukiwane przez… poszukiwaczy skarbów?

Jan Gancewski: Raczej przez członków towarzystwa archeologicznego z Danii, które ma czterdziestoletnią tradycję w poszukiwaniach archeologicznych i dość duże osiągnięcia w Europie. Są autorami takich spektakularnych odkryć, jak pozostałości osadnictwa wikingów, łodzie normańskie. Są to fascynaci amatorzy, którzy mają profesjonalny sprzęt do poszukiwań przedmiotów ukrytych w ziemi. Co należy podkreślić, a dla muzeum jest istotne, przyjeżdżają ze swoim sprzętem na własny koszt, również pokrywają koszty pobytu.

Czego będą szukać?

Pozostałości zbroi i uzbrojenia rycerstwa, które walczyło pod Grunwaldem. A przede wszystkim – miejsca bitwy.

Wszyscy mówią „bitwa pod Grunwaldem”. Ludzie przyjeżdżają tłumnie na inscenizację. A tymczasem okazuje się, że jedynym faktem jest to, że ta bitwa była i wygrały wojska unickie. Reszta jest zagadką.

To prawda. Liczba rycerzy biorących udział w bitwie, według różnych kronikarzy i historyków wojskowości, waha się od około dziesięciu do nawet pięćdziesięciu tysięcy. Także rozmiar bitwy i krzyżackiej klęski nie jest do końca znany, co nie zmienia faktu, że była to jedna z największych bitew średniowiecza. Jednak jej miejsce nie jest określone do dziś. Historyk szwedzki profesor Sven Ekdahl, umiejscawia ją hipotetycznie, stara się rozgraniczyć fazy bitwy i ich miejsca. Jednak najbardziej zagadkowym elementem jest umiejscowienie bitwy. Długosz pisze: „Nad wielkim strumieniem”. Takiego strumienia, przynajmniej od kilkuset lat, nie ma, albo w ogóle nie było. Nawet dolina tego wielkiego strumienia nie istnieje. Nie wiadomo więc, gdzie ta bitwa była. Badania będą prowadzone przede wszystkim na terenach dotychczasowo archeologicznie niezbadanych. To obszar w trójkącie Łodwigowo–Stębark–Grunwald. Będą również przeszukiwane po raz pierwszy dawne obszary mokradeł, które dziś są torfowiskami i można na nie wejść.

Ostatnie takie poszukiwania były prowadzone w latach 50. ubiegłego wieku. Prowadzili je żołnierze wyposażeni w wykrywacze min. Chyba nic nie znaleźli?

Znaleźli niewiele. Było to działanie sponsorowane przez ówczesne Ministerstwo Obrony Narodowej, a odbyło się przed 550. rocznicą bitwy. Należało przecież zrobić odpowiednią propagandę, my, Polacy, rozgromiliśmy Niemców, tysiące ich szczątków tam leży. MON wydał na to ogromne pieniądze. Specjaliści archeolodzy, którzy przybywali tu z różnych miejsc Polski, badali te tereny przez około osiem lat. Nawet były wykorzystywane do tego śmigłowce bojowe Mi-2. Na terenie należącym do muzeum znaleziono niewiele, około stu różnych fragmentów zbroi i uzbrojenia. Czy zatem to, co opisał Długosz i zawarto w innych kronikach, rzeczywiście miało miejsce? Trzeba to dziś zweryfikować. Nie należy tego jednak traktować jak wielkiej mistyfikacji kronikarzy. Po co by ona była?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.