publikacja 11.08.2016 00:00
Wiesława Sobiszek, nauczycielka w Karagandzie, mówi o dojeżdżaniu na lekcje w burzę śnieżną, płomieniu, któremu nie można dać zgasnąć, i tysiącu pierogów.
Wiesława Sobiszek (po lewej) przebywa w Kazachstanie od 2011 roku
Archiwum W. Sobaszek
Łukasz Czechyra: Skąd pomysł na wyjazd do Kazachstanu?
Wiesława Sobiszek: Moja mama pochodziła spod Grodna, jeździłam tam i tamten region miał duży wpływ na moje wychowanie patriotycznie. Gdy przyszła pierestrojka, mój wujek poprosił, żebym przyjechała tam uczyć ich dzieci. Czułam, że mam dług wdzięczności wobec tych ziem, i pojechałam na 5 lat. Spotkałam tam człowieka, który opowiadał o Polakach w Kazachstanie, a w moim sercu pojawiło się pragnienie: „Chcę tam pojechać”.
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.