Nowy numer 13/2024 Archiwum

Czy mamy Go wziąć z sobą?

Pożar w Braniewie. – Chwyciłem klucze i biegnę. I rzeczywiście, widzę: z wież dym się unosi. Wszedłem do kościoła, a już w jednym miejscu widzę żywy ogień – mówi
ks. Edward Woliński.


Tuż przy schodach prowadzących do głównego wejścia kościoła pw. św. Antoniego klęczy pochylona Matka Boża. U jej stóp jednak nie ma Dzieciątka Jezus. Z jej twarzy zwisają sople, jakby pot i łzy zamarzły w oczekiwaniu na Syna. Za nią stoi św. Józef z pochyloną głową, z aureolą pełną zamarzniętych kropel, obok figurka skrzypka trzymającego lodowy smyczek. Stoją nieopodal siebie, ale każda z postaci patrzy w inną stronę. Tak już od dwóch dni, od niedzieli, kiedy ktoś wbiegł do kościoła, schwycił figurki i wyniósł je, postawił na dworze.
Przed świątynią w ogóle panuje nieład. Bo ludzie wbiegali do kościoła, chwytali ławki, konfesjonały, zdejmowali pospiesznie obrazy ze ścian, ktoś wziął szaty liturgiczne, inny księgi i ciężki mszał. Wynosili na zewnątrz, pospiesznie stawiali gdziekolwiek, gdzie było miejsce, i znów wbiegali do środka, jeszcze lekcjonarz, może obrus z ołtarza i koniecznie Najświętszy Sakrament. – Najlepiej zabrać całe tabernakulum! – ktoś krzyczał, dziś nie wiadomo kto. Odkręcili je. I kilku silnych mężczyzn chwyciło serce tej świątyni, wyniosło z kościoła, na mróz – a tej niedzieli było prawie minus 15 stopni Celsjusza.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy