To były czasy, kiedy śmierć mogła przyjść w każdej chwili. Dlatego tak często nauczał parafian, że należy być do niej przygotowanym, aby stanąć czystym przed Bogiem.
Ksiądz Johann Lindenblatt urodził się 23 czerwca 1882 r. w Tolnikach koło Reszla. Jego rodzice – Johann i Maria – byli właścicielami ziemskimi. Dzięki dobrej sytuacji materialnej mogli zapewnić swoim dzieciom (sześć córek i dwóch synów) edukację, zatrudniając nauczyciela domowego. Ksiądz Johann wraz z bratem podjęli również edukację w pobliskim Reszlu. O wartościach, którymi żyła rodzina Lindenblattów może świadczyć fakt, że dwóch ich synów zostało kapłanami. Po maturze, w 1901 r., ks. Johann rozpoczął studia teologiczne we Fryburgu Bryzgowijskim, które kontynuował w Braniewie. 9 lipca 1905 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk bp. Andrzeja Thiela.
Praca duszpasterska
Pierwszą parafią, w której pracował ks. Johann, było Kłębowo, następnie Królewiec. W czasie I wojny światowej był kapelanem wojskowym, służył także jako sanitariusz. 1 września 1920 r. objął urząd proboszcza w Kętrzynie.
Wówczas mieszkali tam przede wszystkim ewangelicy. Dlatego opieką duszpasterską ks. Lindenblatt objął również wiernych ze Srokowa i Barcian. Pełnił także obowiązki kapelana wojskowego w miejscowym garnizonie. Po dojściu nazistów do władzy niepokoił się ich działaniami i szerzeniem się narodowego socjalizmu. Za swoje poglądy był wielokrotnie przesłuchiwany i śledzony przez gestapo. W trakcie II wojny światowej, po wybudowaniu kwatery wojskowej w Gierłoży, ks. Johann pełnił posługę duszpasterską wśród stacjonujących tam żołnierzy. Cieszył się wśród nich nieskazitelną opinią, dla wielu stał się autorytetem. Jednak ze względu na szerzenie Ewangelii miłości praca ta sprawiała mu wiele kłopotów – naziści często przesłuchiwali go, szpiegowali. W czasie wojny ks. Lindenblatt również sprawował opiekę nad lazaretem w Karolewie, prowadzonym przez siostry boromeuszki.
Klucz do nieba
Ksiądz Johann Lindenblatt, dzięki znajomości sytuacji gospodarczej, społecznej i kulturowej powiatu kętrzyńskiego, doskonale wpisał się w ówczesne społeczeństwo. Ksiądz Alfons Buchholz określił go jako męczennika kapłańskiej obowiązkowości, osobę, która postępuje spokojnie, roztropnie, uprzejmie i z powagą. I choć wówczas nie mówiło się o ekumenizmie, pastor ewangelicki z Kętrzyna cenił ks. Johannesa za sumienność, obowiązkowość i współpracę. – Czekaliśmy na jego mocne i dobre słowo. W trudnych chwilach czekaliśmy na jego radę. Jemu było dane, że potrafił każdą sytuację wyjaśnić żarliwymi słowami i sprawę zakończyć. To duszpasterz z oznakami dobroci – charakteryzowali kapłana parafianie. Byli oni dumni ze swego duszpasterza, który miał duże poważanie również wśród niekatolików. Mówiono, że żaden katolik z jego parafii nie umiera bez przyjęcia sakramentów. W czasie wojny często w swych kazaniach pouczał wiernych – niczym żołnierzy przed bitwą – jak przygotować się na wypadek nagłej śmierci, by stanąć przygotowanym przed Bogiem. – Należy wzbudzić skruchę, doskonały żal za grzechy, który jest złotym kluczem do nieba dla żołnierzy – często mawiał.
Pusty portfel
Po wojnie w kościele św. Katarzyny w Kętrzynie, gdzie przez
25 lat pracował sługa Boży, umieszczono pamiątkową tablicę z napisem „Johannes Lindenblatt – sacerdos
et martyr”
zdjęcie i reprodukcja: Krzysztof Kozłowski
Gdy do Kętrzyna zbliżał się front, ludność cywilna 26 stycznia 1945 r. dostała nakaz ewakuacji. Już następnego dnia armia radziecka zajęła miasto. Ksiądz Lindenblatt, mimo możliwości wyjazdu i przekonania, że jest to niebezpieczny czas, pozostał w parafii. Po Mszy św. schował Najświętszy Sakrament w kościele, w małej wnęce. Nawiedził jeszcze w szpitalu chorych. Po powrocie na plebanię zajął się uciekinierami, którzy szukali u niego pomocy. Wśród nich obecna była również siostra kapłana Theresia, która wspomina: „Gdy na plebanię przyszli żołnierze, brat podszedł do oficerów, przedstawił się jako ksiądz. Nie został wówczas zatrzymany”. Na plebanii przebywał w tym czasie również siostrzeniec księdza Hans Engling, który przyszedł, by się pożegnać z wujem. – Bądź zdrów! Do zobaczenia w niebie! – pożegnał siostrzeńca ks. Lindenblatt. 27 stycznia do Kętrzyna wkroczyły nowe jednostki wojsk radzieckich. Sowieci przyszli na plebanię, zaaresztowali kapłana i wyprowadzili w nieznane miejsce. Dwa dni później Martha Kalb natknęła się w mieście na leżące na ulicy Gartenstraße (obecnie ul. Mielczarskiego) zwłoki trzech osób, wśród nich było ciało ks. Lindenblatta. „Stałam kilka minut przed zwłokami i byłam wzruszona tym, że tak tragiczny był koniec jego życia, tak poważnego i uwielbianego ks. Johannesa Lindenblatta. Jego twarz była niezmieniona, wyglądał jakby żył, spokojny wyraz twarzy, którego nie zapomnę” – pisała w jednym z listów. Nazajutrz siostra ks. Johannesa znalazła ciało brata. Leżał na plecach, miał szeroko rozłożone ramiona, w lewej ręce trzymał krzyż, obok leżała stuła. Na lewej skroni miał ranę po strzale. W kieszeni brata znalazła dowód osobisty, książeczkę wojskową, klucze i pusty portfel. Kiedy następnego dnia wraz z kilkoma kobietami przyszła, by zabrać ciało brata i je pochować, nie było go już tam. Pomimo starań nie udało się jej ustalić, kto i gdzie je pochował. „Nie wiem nawet, gdzie jest grób mojego drogiego zmarłego brata. Ale że mój brat jest męczennikiem, to wiem i to dało mi siłę. Byłam zadowolona, że ma niebiański spokój. Ja się za niego modlę i składam w ofierze. Bóg będzie dla niego litościwym sędzią” – napisała we wspomnieniach jego siostra Theresia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się