Byliście kiedyś na Mszy św. resortowej?
Wszelakie uroczystości miejskie, wojewódzkie czy państwowe najczęściej rozpoczynają się Mszą św. Jeśli uroczystości są dla wszystkich, to taka Eucharystia wygląda jeszcze normalnie. Ale jeśli jest to Msza św. – nazwijmy ją roboczo – resortowa, czyli podczas uroczystości związanej tylko i wyłącznie z konkretnymi służbami, to wkrada się wówczas pewna specyfika, którą zazwyczaj jest brak jakiegokolwiek zaangażowania czy odpowiedzi ze strony uczestników Eucharystii.
Mediów też zazwyczaj na Mszach św. brakuje – pojawiają się często dopiero po jej zakończeniu, na części oficjalnej, która obejmuje przemowy, odznaczenia, pokazy i inne. Ale nie o postawie mediów chciałem tu pisać.
Np. wczoraj w Klebarku Wielkim na Mszy św., która rozpoczynała Wojewódzki Dzień Ratownictwa Medycznego. Abp Edmund Piszcz od razu wiedział, z kim ma do czynienia i na początku Mszy św. zaprosił wszystkich do włączenia się we wspólną modlitwę, a na zakończenie podziękował tym, którzy w tę modlitwę faktycznie się włączyli.
Chodzi mi o to, że takie Msze św. resortowe wymagają sporej odwagi od tych, którzy modlić się chcą. Naprawdę, to nie jest takie proste głośno odpowiadać na wezwania księdza czy śpiewać psalm, kiedy wokół stoją już prawie nie ludzie, ale kamienne posągi, a cisza jest wręcz przejmująca. Nie jest to proste, ale jest to znakomita okazja do dawania świadectwa. I wiecie co – działa! Bo powoli i inni włączają się w tę modlitwę – widzą po prostu, że nie są sami.
Takie Msze św. resortowe to dobry sprawdzian dla nas samych, polecam każdemu. Łatwo jest modlić się, gdy wszyscy wokół nas to robią, ale już nie jest tak prosto, kiedy jesteśmy w tym sami. I nie chodzi tu o żadną manifestację. Ale dopiero w trudnych warunkach będziemy w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ważniejsze jest dla mnie zdanie tych, którzy stoją w ławkach, czy Tego, dla Którego tak naprawdę do świątyni przyszliśmy.