Dzień Papieski związany jest od wielu lat ze zbiórką pieniędzy dla zdolnej młodzieży, która potrzebuje pomocy, aby się uczyć. Są to często młodzi z wiejskich terenów i z rodzin wielodzietnych. Oni też najczęściej wychodzą na ulice miast i zbierają fundusze na swoje stypendia. Zacny cel – warty wsparcia.
Byłem w sobotę przez chwilę na olsztyńskiej starówce, towarzyszyłem tym młodym woluntariuszom w zbiórce. Elegancko, z uprzejmością proponują włączenie się w akcję. Ludzie reagują różnie. Czasem odwracają głowę, jak gdyby nie chcieli nic widzieć. Inny machają zaskoczeni rękami. Taki tik, który mówi: „Ale mnie zaskoczyłeś. Gdybym wiedział, poszedłbym inną stroną”. Oczywiście jest wielu otwartych i życzliwych przechodniów. Zagadują i wyjmują portfele. Widziałem kilka młodych małżeństw, które niezmiernie życzliwie odnosili się do woluntariuszy.
W tym krótkim spacerze wydarzyło się jednak coś, co wybiło mnie z równowagi i zaburzyło idealny spokój. Jakub, nowo upieczony student, podszedł do przechodzącej kobiety i powiedział: „Zapraszamy”. Ta stanęła na chwilę i nerwowo odpowiedziała: „Idźcie do księży. Oni mają pieniądze”. Wywiązał się krótki dialog, którego nie pamiętam, ale było dużo złych emocji w głosie i słowach tej kobiety. Jakub uśmiechał się i był spokojny. Potem powiedział, że taka sytuacja zdarza się co jakiś czas.
Tak bywa. Pewnie, gdy młodzi zbierają dla fundacji Jurka Owsiaka, też spotykają się z reakcjami odrzucenia. Jednak przerażające jest w tym to, że tam, gdzie dzieje się jakieś konkretne dobro, dorośli nie zdają egzaminu wrażliwości wobec młodych. Jakieś umysłowe zaczadzenie tymi walczącymi ze sobą racjami. Jak możno szybko kogoś zniechęcić do czynienia dobra, walczenia o dobro i jego pielęgnowania.
Po tym wydarzeniu patrzę na chłopaków i dziewczęta z FDNT z podziwem. Są w tych dniach na pierwszej linii frontu. I nie chodzi o walkę z kimś, z jakimś wrogiem, ale o zachowanie zapału i ducha radosnej młodości. Chylę czoło i modlę się o dobre owoce tych doświadczeń.