Kiedy Bóg nie spełniał naszych próśb, szemraliśmy niczym Izraelici na pustyni.
Eucharystii przewodniczył abp Józef Górzyński Krzysztof Kozłowski /Foto Gość Okazuje się, że podjęcie drogi formacji we wspólnocie nie jest proste. Często wymaga radykalnej decyzji. - Wydawało się, że jesteśmy blisko Kościoła. Bo przecież modlimy się, regularnie przystępujemy do sakramentów, chodzimy na niedzielne Eucharystie. Pewnego dnia Bożena zaproponowała nam, abyśmy przyszli na spotkanie wspólnoty Domowego Kościoła. Pierwsze spotkanie, wątpliwości, zasłanianie się brakiem czasu. Drugie spotkanie, lęk przed otworzeniem się przed drugim człowiekiem. Jak mówić o sobie? Przecież to nie jest proste. I postanowienie, że nie, nie dla mnie, po co się pchać w takie sytuacje. Mimo postanowienia trzecie spotkanie i nagła myśl, że to jest dla nas szansa na spotkanie żywego Boga - mówi Krystyna.
Wątpliwości miała i Joanna. - Pamiętam, że przedkładałam Bogu swoje sprawy, jakby to On miał iść moją drogą a nie ja Jego. Kiedy Bóg nie spełniał naszych próśb, szemraliśmy niczym Izraelici na pustyni - uśmiecha się Joanna. - Dopiero przez odkrycie Jego bezinteresownej miłości, że Jezus się o nas troszczy, odkryliśmy, że pomyliły nam się role, że to my winniśmy iść za Jezusem. Dzisiaj jesteśmy przekonani, że zaproszenie do Domowego Kościoła otrzymaliśmy w najodpowiedniejszym momencie. Potrzebowaliśmy Bożej pomocy, my i nasza rodzina - wyznaje.
Na spotkaniu była obecna młodzież z Oazy działającej przy parafii pw. Świętych Piotra i Pawła w Lidzbarku Warmińskim. - Nasza wspólnota przeżywa swoje wzloty i upadki. Jednak jesteśmy wierni charyzmatowi ks. Blachnickiego. Dzięki temu, że zaczęliśmy się spotykać rok temu, a od niedawna powstała wspólnota dzieci, mamy wieczory uwielbienia, które gromadzą w kościele po siedemset osób. To czas modlitwy i świadectwa, czas i dla tych młodych, którzy boją się formacji, bo jest za trudna - tak przynajmniej to oceniają - mówi ks. Adrian Bienasz.
Podkreśla, że migracje we wspólnocie są duże, ale mimo tego jej członkowie odkrywają, że póki chcą spotykać się z Panem Jezusem, to temu zawsze towarzyszy jakość, nie ilość. - Parę osób świadczy dla wielu - mówi.
O mocy wspólnot świadczą trudne życiowe momenty, kiedy człowiek staje w obliczu choroby, śmierci, problemów. Kiedy nie jest sam, świadomość bliskości duchowej innych łagodzi lęk, obawy, pomaga z nadzieją spojrzeć na kolejny dzień.
- W rodzinie przeszliśmy taką próbę. Mojemu bratu urodził się synek. Lekarze powiedzieli, że nie będzie żyć. Padliśmy na kolana, ale też wysłaliśmy do wszystkich prośbę o modlitwę za Szymonka. Wiedzieliśmy, że inni modlą się razem z nami, że wiele osób przekonuje Niebo, co pomagało nam w ten trudny czas. Bóg okazał swoją moc. Dziś Szymon ma jedynie bliznę po drenach. Nic więcej. Wierzymy, że Pan Jezus odpowiedział na nasze prośby, że uczynił cud - opowiada Joanna.