O walce o powołanie, drżeniu serca i ślubowaniu na wieki z Julitą Depczyńską, dziewicą konsekrowaną, rozmawia Łukasz Czechyra.
Łukasz Czechyra: Dziewice konsekrowane. W Polsce jest was ponad 200, w archidiecezji warmińskiej – 10. Tworzycie jakąś wspólnotę, przechodzicie wspólną formację?
Julita Depczyńska: Nasza formacja jest indywidualna, ale mamy spotkania modlitewne, które prowadzi abp Edmund Piszcz. Zasadniczo jest to wspólna modlitwa na Mszy św. i potem spotkanie przy kawie i ciastku.
Dlaczego zdecydowałaś się na taką formę życia konsekrowanego?
Moja droga powołania zaczęła się w zgromadzeniu sióstr terezjanek. Siostry zaprosiły mnie na rekolekcje, zarzekały się, że wcale nie powołaniowe. Ja wtedy miałam swój plan – znaleźć dobrego męża, założyć rodzinę, dom. Ale kiedy pojechałam na te rekolekcje, na samym początku mieliśmy otworzyć Pismo Święte i poszukać słowa, jakie Bóg chce do nas kierować. Ja trafiłam na fragment z Pieśni nad Pieśniami: „Zaklinam was, córki jerozolimskie, na gazele, na łanie pól: Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, póki nie zechce sama”. Na początku strasznie się upierałam, że nie chcę, ale właśnie wtedy Pan Bóg dotknął mojego serca. Kiedy wstąpiłam do terezjanek, miałam 18 lat i nie za bardzo wiedziałam, że są inne możliwości, żeby odpowiedzieć Panu Bogu: „tak”. Nie miałam pojęcia, że są inne formy, jak instytuty świeckie czy dziewice konsekrowane. Ale po 3 latach w moim sercu zaczęło się pojawiać pytanie, czy rzeczywiście to jest moje miejsce. Na początku traktowałam te wątpliwości jako pokusę, ale z kierownikiem duchowym postanowiliśmy to przemodlić, rozeznać i poczekać rok – jeśli nie umilknie, to będzie znaczyło, że coś trzeba z tym zrobić. Rok minął, serce nie umilkło i zdarzył się mały cud – włączyłam komputer i ukazała mi się strona dziewic konsekrowanych, zaczęłam czytać, poznawać i poczułam w sercu, że to będzie to. Ale żeby nie zmarnować powołania, poczekałam kolejny rok, utwierdziłam się i postanowiłam, że przejdę do tej formy życia konsekrowanego i w niej będę się formować.
W zakonie spędziłaś 5 lat. Łatwo było wrócić do normalnego świata, do domu?
Bałam się strasznie. Wiedziałam, że jak wrócę, to będę musiała szybko stanąć na nogi, zacząć żyć na własny rachunek, podjąć pracę, żeby pomagać mamie. Bardzo się tego bałam, ale łaska Boża i dar powołania, które Bóg rozpalał we mnie na nowo, dały mi siłę i odwagę. Trzeba bowiem spełnić kilka warunków, żeby zostać dziewicą konsekrowaną: samemu utrzymywać się w świecie, wypełniać obowiązki, czyli przeżywać swoją konsekrację w świecie, i wypełniać jeszcze dzieła miłosierdzia, pracować na rzecz Kościoła. Ja jako swoją diakonię wybrałam pracę w ośrodku rekolekcyjnym Ruchu Światło–Życie w Nowym Kawkowie. Pracuję z dziećmi, młodzieżą i bardzo to kocham – to moje ogromne szczęście, że mogę się stawać matką dla tych, którzy tam przyjeżdżają.
5 lat w zakonie, potem kilka lat formacji i wreszcie konsekracja. Przez cały ten czas nie było wątpliwości, że to jest Twoja droga?
Oczywiście, żeby były. To przecież ciągła walka. Myślę, że każda miłość, każde powołanie ma momenty, kiedy się pytamy, czy „to na pewno to”. Ale każda odpowiedź na takie pytanie jest jednocześnie potwierdzeniem mojej miłości. Trzeba tę walkę toczyć, bo to, co jest piękne, prawdziwe i ma trwać na wieki, musi kosztować. Dla przykładu – 3 lata temu na mojej drodze stanął chłopak, który się zakochał. Był przekonany, że jestem miłością jego życia, że Bóg nas wybrał i mamy być razem. Nawet się oświadczył, na poważnie. Potem z kolei ja się zakochałam, ale to wszystko były kolejne przestrzenie, w których ja odpowiadałam Bogu: „tak”. Kiedy miałam duże wątpliwości, czy to moja droga, poszłam do Jezusa z pretensjami – pytałam, czy myliłam się wtedy, kiedy wstępowałam do terezjanek, czy kiedy wystąpiłam, czy teraz na drodze do konsekracji? I usłyszałam takie jedno zdanie: „Dlaczego nie chcę uznać, że to po prostu moja droga?”. Czas w zgromadzeniu był mi bardzo potrzebny, żeby się nauczyć życia modlitwą, skupienia, gospodarowania czasem, poświęcenia, pracy. Właśnie po to, żeby przeżywać potem konsekrację w warunkach świeckich, ale już nie być w świecie dla świata, a dla zapowiadania królestwa Bożego. Powołanie to niesamowity dar, Bóg nie zabrał mi nic z mojego człowieczeństwa ani emocji, ani tego, że jestem kobietą, że mogłabym założyć rodzinę, kochać, być matką. Kiedy przytulam moją małą chrześnicę, to serce czasem mi drży, ale to też jest dowód na to, że powołanie to wielka łaska. Sama nie byłam zdolna do takiego wyrzeczenia, nie byłabym w stanie ani zrozumieć, ani przyjąć tej łaski.
Podczas konsekracji abp Edmund Piszcz życzył Ci, żeby Twoje poświęcenie się Bogu w miłości było świadectwem dla świata. Twoja posługa – jesteś animatorką, ewangelizujesz, prowadzisz katechezy, pomagasz we wspólnotach – już jest świadectwem.
Nasza formacja zakłada, że mamy być znakiem zapowiadającym ład królestwa Bożego. Małżonkowie ślubują sobie, że nie opuszczą się aż do śmierci. Ja ślubowałam na całą wieczność. Konsekracja jest znakiem zapowiadającym królestwo Boże. •