Kazimierz Bogucki podczas spotkania w Klubie Inteligencji Katolickiej opowiadał o swoim życiu i o tym, co jest w życiu najważniejsze.
Gościem na spotkaniu Klubu Inteligencji Katolickiej działający przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynie był Kazimierz Bogucki, Wołyniak, żołnierz AK, wiceprezes Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia w Olsztynie i olsztyńskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK.
Pan Kazimierz urodził się na Podolu. - Zaraz potem moi rodzice musieli uciekać przed bolszewikami. Zresztą, ja całe życie przed bolszewikami uciekałem. Tym razem z Podola do Polski. 1920 r., mieszkamy już w Warszawie. Ojciec wstępuje do wojska. Bitwa Warszawska i później dobry czas pokoju, już na Wołyniu. Tak aż do wybuchu II wojny światowej. Potem ponowna ucieczka do Warszawy, bo Ukraińcy zaczęli brać się za nas. Wraz z bratem nawiązaliśmy kontakt z Armią Krajową na Lubelszczyźnie. Oczekiwaliśmy z bronią w rękach na Akcję „W”, by ruszyć z odsieczą do Warszawy - wspominał pan Kazimierz.
Sierpień1944 r. Już Armia Czerwona jest na terenie Lubelszczyzny. - Zaczęli nas wyłapywać. Mnie zawieźli na zamek lubelski do więzienia. Później do Związku Radzieckiego do obozu. Wróciłem do Polski. Człowiek nie wiedział, czy ma jeszcze rodzinę. Znaleźliśmy się. Ojciec był na robotach w Niemczech, siostry w Austrii, matka nie wiadomo gdzie. W 1946 r. spotkaliśmy się w Gliwicach. Z Gliwic przyjechałem do Olsztyna i mieszkam tu do dziś - wspomina pan Kazimierz.
W 1980 r. przeszedł na emeryturę. - Ale działam cały czas społecznie i piszę. Z perspektywy lat, co jest najważniejsze? To, czy człowiek jest z siebie zadowolony. Jestem zadowolony z życia, nie byłem święty, jak to w życiu. Ale wiem jedno, wszystko robię, by dziś mówić nie o nienawiści, a o miłości, bo ona jest najważniejsza - uśmiecha się pan Kazimierz. A zapewne wie co mówi. Urodził się 21 grudnia 1919 r. - Trzeba o tym pamiętać - dodaje.