- Być może w świecie, który jest przepełniony różnymi hałasami i potokiem słów, tak sprawowana liturgia staje się swoistą oazą milczenia... - zastanawia się ks. Bartłomiej Koziej.
Papież Benedykt XVI w 2007 r. w liście apostolskim motu proprio „Summorum pontificum” napisał, że „w niektórych regionach liczni wierni przywiązali się i wciąż pozostają przywiązani z taką miłością i zaangażowaniem do wcześniejszych form liturgicznych, które głęboko naznaczyły ich kult i ducha”. Dlatego zachęcił księży, by nie zostawiali wiernych, którzy proszą o odprawienie Mszy św. w rycie według Mszału Rzymskiego z 1962 r., czyli tzw. Mszy św. trydenckiej.
– Wielu wiernych słusznie uważa starszą formę sprawowania Mszy św. za bogactwo Kościoła, z którego można czerpać inspirację i bogactwo duchowe również dzisiaj. Zainteresowanie tym sposobem zawsze gdzieś w Kościele było obecne. Starannie sprawowana, uroczysta liturgia z jej muzyką, szatami czy ołtarzem jest niewątpliwie piękna – uważa ks. Bartłomiej Koziej, diecezjalny duszpasterz wiernych przywiązanych do nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego.
Zaznacza, że tym, co urzeka ludzi uczestniczących w Eucharystii sprawowanej w tej formie, jest cisza. – Być może w świecie, który jest przepełniony różnymi hałasami i potokiem słów, tak sprawowana liturgia staje się swoistą oazą milczenia. Z doświadczenia wielu świętych doskonale wiemy, że Bóg przemawia właśnie w ciszy. Jedna z wiernych wyznała mi kiedyś, że przychodzi na „tridentinę” (potoczna nazwa Mszy św. sprawowanej według starszej formy rytu rzymskiego), bo ma dość Mszy św. „przegadanych” i czasami „udziwnianych” różnymi zbędnymi rzeczami przez samych odprawiających – wyjaśnia duszpasterz.
Podczas celebracji ważna jest posługa ministranta. – Ta Msza św. pomaga mi zrozumieć istotę każdej Eucharystii, a mianowicie że jest to ofiara Jezusa Chrystusa na krzyżu – mówi Adam Trepner, który służy do Mszy św. od ponad pięciu lat – wcześniej w Bydgoszczy, a od września w Olsztynie. – Dzięki posłudze przy ołtarzu siłą rzeczy jestem bliżej tajemnicy obecności Boga, co wymaga ode mnie większego zgłębiania treści. Z tej Mszy św. chcę przede wszystkim uczyć się włączać w ofiarę krzyża Jezusa, nie ograniczając się jedynie do liturgii, ale czyniąc to też w swoim życiu codziennym – wyjaśnia. – Ryt posoborowy i trydencki bardzo się różnią. Nie jest to tylko kwestia języka czy postawy kapłana, ale też kładzenia akcentu na poszczególne treści. Chętnie korzystam z obu form sprawowania Mszy św., bo najważniejsze jest spotkanie z Jezusem Chrystusem – podkreśla.
Osoby gromadzące się na Mszy św. nadzwyczajnej, jak inne wspólnoty, są częścią Kościoła powszechnego i dowodem bogactwa w różnorodności. – Stanowią pewną wspólnotę wewnątrz Kościoła. Tak jak w przypadku innych wspólnot działających w parafiach istnieje szereg niebezpieczeństw związanych z właściwym zrozumieniem swojego miejsca we wspólnocie ludzi wierzących. Z całą pewnością nie możemy zapominać, że to parafia jest dla każdego katolika pierwszą i podstawową wspólnotą oraz miejscem modlitwy. Źle by się działo, gdyby wierni uważali się za „lepszych katolików”, których sposób modlitwy jest jedynie słuszny i ważny – mówi ks. Bartłomiej.
– O Mszy św. trydenckiej dowiedziałam się w dzieciństwie od mamy, która zauważyła po soborze dużo nowości i nie rozumiała, dlaczego nastąpiły, a nikt jej tego dobrze nie wyjaśnił – wspomina Joanna Wrona. – Później życie potoczyło się swoim torem – wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Wciąż szukałam odpowiedzi na pytanie: jak być dobrą żoną i matką? Odpowiedź odnalazłam we Mszy św. trydenckiej. Ona porządkuje mi wiele spraw w życiu i stawia wymagania. Dzięki temu przeniosłam to na grunt życia codziennego. Chcę dzieciom przekazać to, co najważniejsze – zbawienie – wyjaśnia.
Msze św. trydenckie w Olsztynie:
Więcej na ten temat w „Posłańcu Warmińskim” nr 10/2021.