Samotna pielgrzymka do grobu św. Jakuba

- Poukładałem sobie pewne rzeczy, nauczyłem się żyć bez planu, nie wkurzać się, gdy coś nie wychodzi, tylko robić to, co w mojej mocy. Zaufałem Bogu, który całą drogę troszczył się o mnie - mówi Mariusz Hościłowicz.

Na Camino ruszył sam. – Kilka miesięcy temu pomyślałem, żeby zrobić coś w swoim życiu, „zresetować się”, przeżyć przygodę. Gdy surfowałem po internecie, znalazłem Camino de Santiago. O Szlaku św. Jakuba słyszałem już wcześniej, bo widziałem w Olsztynie znaczące go muszle, jednak nic więcej na ten temat nie wiedziałem – wspomina Mariusz. – Lubię wędrować z plecakiem, a że chciałem drugi raz odwiedzić Hiszpanię, Camino stało się niejako połączeniem tych dwóch rzeczy. Coraz więcej o tym czytałem i myślałem, aż pewnego dnia stwierdziłem, że trzeba zacząć działać. Kupiłem bilet lotniczy do Francji. Pomyślałem, że klamka zapadła, że trzeba iść – opowiada.

Do samotnego pielgrzymowania skłoniło go kilka rzeczy. – Chciałem mieć dużo czasu na przemyślenia – o tym, co chcę w życiu robić, jaki chcę być. Chciałem poszukać siebie, sprawdzić swoje możliwości, poznać własne ograniczenia i udać się sam do innego kraju, do innej kultury. Nie nastawiałem się, że po powrocie moje życie zmieni się o 180 stopni, ale wierzyłem, że będę wtedy choć trochę innym człowiekiem – mówi Mariusz. Podkreśla, że samotna wędrówka pomogła mu przełamać wiele barier.

– Miałem kilka pięknych chwil, w których byłem szczęśliwy. Oczywiście czułem się tak, gdy dotarłem do Santiago czy Fisterry, jak również wtedy, gdy pierwszy raz w życiu zobaczyłem ocean i zachód słońca. Zachwycające też były „morza” słoneczników i winnic – wymienia M. Hościłowicz. Podczas pielgrzymki nie zabrakło i kryzysów.

Najważniejszymi momentami było dotarcie do grobu św. Jakuba i do Fisterry. – Gdy do katedry w Santiago de Compostela miałem kilkaset metrów, dotarło do mnie, że zaraz będę u celu. Pamiętam, że gdy wszedłem na plac i spojrzałem na katedrę, natychmiast poryczałem się jak dziecko – wspomina, ale jednocześnie podkreśla, że nie był to koniec jego pielgrzymki. – Na drugi dzień postanowiłem kontynuować wędrówkę i iść do Fisterry. Gdy po czterech dniach dotarłem do znaku, na którym widniał napis: „0 km”, wtedy poczułem, że nie mam już gdzie iść. Pozostała celebracja faktu, że tam dotarłem. Tam też symbolicznie pożegnałem się ze swoim starym „ja” – opowiada.


Więcej o pielgrzymce w „Posłańcu Warmińskim” nr 36/2021 na 12 września.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..