- Kiedy chodziłem po lasach z myślami samobójczymi, rozmawiałem z Bogiem, oskarżałem Go, bo On przecież zło w dobro zamienia, a dlaczego u mnie jest inaczej! A On powoli działał, dziś wiem, że stawiając obok mnie ludzi, którzy nadawali sens moim zmaganiom, kierowali, umacniali. Tak, dziś wiem, że On działał i działa - uśmiecha się Sławek.
Dzień dobry. Mam na imię Sławek i jestem alkoholikiem - przedstawia się mężczyzna. Siedzi przy stole, na którym stoi kubek z herbatą, na talerzu leżą ciastka, obok paluszki. Uśmiecha się, bierze łyk napoju. - Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika, ofiarą przemocy. Jestem też członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Należę do Domowego Kościoła - wymienia.
Sięga pamięcią do dzieciństwa. Wychowywał się w domu, gdzie królował alkohol. Pił ojciec, później dorastający brat, pili wujkowie. - Mieszkaliśmy na kolonii mojej rodzinnej miejscowości. Było nas jedenaścioro - mówi. Po szkole podstawowej wyjechał z rodzinnego domu, by podjąć naukę w szkole zawodowej. - Mieszkaliśmy w hotelu. Już na początku uświadomiłem sobie, że wyrwałem się z kamiennego kręgu, że z niczym sobie nie radzę. Koledzy mnie popychają, niektórzy na siłę próbują zrobić ze mnie twardziela. Byłem ofiarą przemocy - wspomina.
Mijały miesiące. Zanim skończył osiemnaście lat, miał już pierwsze oznaki uzależnienia. - Kiedy był czas wolny od nauki - wraca do dzieciństwa - ojciec wychodził przed południem, a kiedy nie wracał wieczorem, czułem w klatce piersiowej zimny lęk. Wkroczyłem w dorosłe życie jako osoba współuzależniona od alkoholu. Miałem niskie poczucie własnej wartości, często byłem odrzucany przez kolegów w szkole. „Ty się nie liczysz”, mówili, a ja w to wierzyłem - wyznaje. Bierze kolejny łyk herbaty. Spogląda na Niepokalaną, której biała figurka stoi na sąsiednim stole. Obok Niej wazon z różowymi goździkami.
Dokładnie pamięta jedną z imprez rodzinnych u siostry. Miał wówczas dwadzieścia lat. Zawsze pomagał jej w ogarnięciu domu, kiedy inni goście szli spać lub wracali do domów. - Tym razem poszedłem dalej pić. Poszedłem do wujka. To był początek dziesięciu lat mojego pijanego życia. Skończyło się tak, że wylądowałem na dworcu. Nie miałem gdzie mieszkać. Nie pracowałem. - Głos zaczyna mu się łamać. Przerywa na chwilę. Spogląda w okno, gdzieś daleko, jakby szukając owych chwil, kiedy nie żył on, a żył w nim już jedynie ów alkoholik. - Miałem dziesiątki świadectw pracy. Najkrócej w jednym miejscu pracowałem dziesięć dni… Żyłem, chodząc po dworcu, śpiąc w przygodnych miejscach - dodaje.
Pewnego styczniowego dnia na dworcu spotkał go szwagier. „Sławek, jadę do Poznania. Wracam za dwa dni. Jeśli jeszcze tu będziesz, możesz iść ze mną”, powiedział. - Byłem wówczas dumny, bo alkoholik pijący jest bardzo dumny. Może leżeć w rynsztoku, a nie przyzna się do swojego problemu. Ja pielęgnowałem w sobie poczucie krzywdy, nosiłem poczucie winy. Pod to dobrze się pije - zauważa. Ale inni, starsi od niego towarzysze przekonywali, żeby poszedł, że jest jeszcze młody. „Szkoda cię”, mówili. - Po dwóch dniach poszedłem ze szwagrem - mówi. Był rok 1997. Miał wówczas trzydzieści jeden lat.
Siostra uprała część jego ubrań, część spaliła. Mógł u nich mieszkać, choć warunek był jeden - zero alkoholu. Rozpoczęła się gorączka myśli, co zrobić, jak sobie poradzić z samym sobą. Oni go namawiali, by rozpoczął terapię. W piątek ukradkiem wypił jeszcze piwo. Całe szczęście, nikt nie wyczuł. A w sercu było coraz ciężej. W końcu poszedł do ośrodka. - Na spotkaniu zacząłem mówić o sobie. Ależ to bolało, jakby ktoś na siłę chwytał w garść serce, wyrywał kawałkami, wyciągał z klatki piersiowej. Od pani terapeutki usłyszałem: „To ciężkie, co pan teraz usłyszy. Jest pan alkoholikiem”. Jakbym diabła usłyszał! Co, ja? W jakiś cudowny sposób się uspokoiłem i uświadomiłem sobie, że jest styczeń, zimo, mróz, nie mam gdzie spać; że jak pójdę z powrotem na dworzec, to się już zatracę. Wziąłem rozpiskę mitingów, poszedłem na terapię - wspomina. - Uświadomiłem sobie, że alkoholik, który przestaje pić, ma bardzo dużo wolnego czasu i nie wie, co z nim zrobić. Trzeba coś znaleźć, bo wolny czas jest wrogiem - dodaje.
Mijały lata. Chodził na spotkania AA. - Jednak cały czas byłem samotny, byłem zalękniony, jak wtedy, gdy zaczynało się moje uzależnienie. Wówczas wyszedłem z kamiennego kręgu, nie byłem przygotowany do życia, nie umiałem się bronić, a cóż dopiero umówić się z dziewczyną. Minęło tyle lat, a ja taki sam… - mówi. Parę nieudanych związków, po których pozostawał ból. - Kiedy chodziłem po lasach z myślami samobójczymi, rozmawiałem z Bogiem, oskarżałem Go, bo On przecież zło w dobro zamienia, a dlaczego u mnie jest inaczej! A On powoli działał, dziś wiem, że stawiając obok mnie ludzi, którzy nadawali sens moim zmaganiom, kierowali, umacniali. Tak, dziś wiem, że On działał i działa - uśmiecha się Sławek.
W 2002 r. wyjechał do Niepokalanowa na święto Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Pojechał z kolegą. - Doznawałem tam jakichś dziwnych rzeczy, bo kolega mówił, że w nocy po wieczornym czuwaniu przez sen mówiłem jakieś akty strzeliste - śmieje się na wspomnienie. Zaczął chodzić na spotkania Ruchu Światło-Życie dla dorosłych. Pojechał do Krościenka na rekolekcje pierwszego stopnia oazy dorosłych. - Był ze mną Marian, anioł stróż mojej trzeźwości. Byli też studenci z KUL-u. Przy kawie pochwaliłem się, że za rok będę w Niepokalanowie i podpiszę krucjatę. A oni do mnie, że nie ma na co czekać. „Jeśli nie dziś, to kiedy? Jak nie ty, to kto?”, mówili. Przynieśli kwestionariusz - opowiada Sławek.
W 2002 r. złożył deklarację wstąpienia do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. W tym czasie poznał Annę. - Działo się jeszcze wiele różnych rzeczy. Inne uzależnienia, problemy. Diabeł mieszał, ciągnął, podsuwał różne rzeczy. Myślę, że wyrzeczenie picia alkoholu przez innych członków krucjaty, ta ofiara dała i daje mi siłę, by zawsze wracać do Boga, do miłości - uważa. Z Anną przyjęli sakrament małżeństwa w 2003 r.
- Mówiłem, że podpisuję krucjatę w intencji mojego ojca, moich wujków. Niedawno uświadomiłem sobie, że tę krucjatę podpisałem dla siebie. Bo co się stało? Zauważyłem, że kiedy jestem w krucjacie, kiedy modlę się za wspólnotę, to lęk, który we mnie był; to wyparcie zranień i ból w klatce piersiowej, taki, że nie mogłem o nich mówić, to po latach zniknęło. Dziś mogę o tym mówić - uśmiecha się Sławek. Daje świadectwa, mówi o tym swoim dzieciom. - Bóg nie ma względu na osoby. Z takiego człowieka, dworcowego, śmierdzącego, brudnego, człowieka z myślami samobójczymi, On zrobił kogoś wartościowego. A przecież trzykrotnie uciekałem z terapii - wspomina. Dopija herbatę. Uśmiecha się.
- Pocztówki z przeszłości nieustannie wracają. Nawet dziś tak było. Trzeba dać się Bogu prowadzić, niczym dziecko. On trzyma mnie za rękę. Kiedy ja się zaczynam szarpać, bo problem, bo demony przeszłości wracają, On mnie trzyma mocno i mówi: zrób Sławek to, zrób to. Po osiemnastu latach zacząłem znów chodzić na mitingi. Musiałem, bo problemów dużo, po prostu miałem pragnienie, by je zapić. Ale jestem już na tyle dużym chłopcem, że wiem, iż zapiłbym dlatego, bo chcę, a nie przez trudności - przyznaje. Sławek od dwudziestu siedmiu lat żyje w abstynencji. Ma pięćdziesiąt siedem lat.
„Krucjata Wyzwolenia Człowieka jest inicjatywą oazowego Ruchu Światło-Życie, podjętą jako odpowiedź na apel Jana Pawła II do Polaków w Rzymie po inauguracji pontyfikatu. Jest ona jakby emanacją Ruchu i jest jego pierwszoplanową służbą na rzecz dobra i wyzwolenia człowieka”, mówił podczas VI Pielgrzymki KWC sługa Boży Franciszek Blachnicki. „Rozumowo i w świetle wiary umotywowany postulat abstynencji od alkoholu domaga się - jako światło - wcielenia w życie, czyli domaga się aktu czynnej miłości”, podkreślał ks. Blachnicki.
Bo do wolności jesteśmy wszyscy wezwani i uzdolnieni. Od nas zależy, od naszej wiary, od odwagi naszego świadectwa, czy za nami, uczniami Chrystusa, pójdą inni. - Najpierw kilku odważnych, potem będzie ich więcej, potem tysiące, a potem cały naród stanie się wolny, jeżeli zrzuci z siebie upokarzające jarzmo lęku i w oparciu o wiarę i ufność odważnie będzie świadczył o swojej wolności - mówił w 1985 r. na Jasnej Górze założyciel Ruchu Światło-Życie.
- Kiedyś, kiedy słyszałem o krucjacie, bardzo się denerwowałem. Znowu chcą mnie gdzieś wciągnąć! - uśmiecha się Jerzy Gontarz. Bo dlaczego nie pić alkoholu, kiedy sięga się po niego kilka razy w roku? Sylwester, wesele, ważna uroczystość rodzinna. Czemu nie wypić wówczas lampki wina?
Wspomina rekolekcje w Lubominie. I znów ktoś mówi o krucjacie, wykłada deklaracje, wyjaśnia. - Idę z plebanii do kościoła. Słońce mocno świeci, lato w pełni. Gęste powietrze, jakby miało się coś wydarzyć. Czasem się czuje, że coś wisi w powietrzu - opowiada. I nagle słyszy słowa: „Jesteś tak małoduszny, że nie jesteś w stanie zrezygnować z odrobiny przyjemności dla odrobiny miłości!”. - Rozejrzałem się zaskoczony. Kiedy w pełni te słowa wybrzmiały we mnie, zrozumiałem sens krucjaty. Szybko wróciłem i pytam: „Gdzie są te deklaracje? Muszę to podpisać!” - wspomina. Bo nie chodzi o wrogość do alkoholu, wrodzoną czy nabytą. Chodzi o ofiarę, o akt miłości. - Za tych, którzy mają problem z uzależnieniem - dodaje.
Potrzebna jest ofiara osób, które podejmują wstrzemięźliwość w intencji tych, którzy pogubili się na drodze życia. - Z tego powodu jestem w krucjacie, jako zadośćuczynienie Bogu za wszystkie grzechy pijaństwa, żeby moja abstynencja, choć to może mała ofiara, była wsparciem dla tych, którzy zmagają się z jakimkolwiek nałogiem - wyznaje Jolanta Gontarz.
Wspomina radę pedagogiczną, kiedy pani dyrektor prosiła, by przypilnować dzieci, które mają obiady zapewnione przez proboszcza i Caritas, by one jadły posiłek na miejscu, a nie zabierały go do domu. To są często ich jedyne posiłki, które otrzymują. Kiedy zanoszą obiad do domu, tam czeka mamusia i tatuś, oni go zjadają, a dziecko nadal chodzi głodne. - Kiedy wracałam do domu, płakałam. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe. Postanowiłam wstąpić do krucjaty, by swoje wyrzeczenie ofiarować w ich intencji - opowiada. - Krucjata to również codzienna modlitwa w intencji osób uzależnionych, nie tylko od alkoholu. Dziś spustoszenie w sercach sieją narkotyki, pornografia, nieustanne przebywanie w świecie internetu - wymienia. - Krucjata czyni człowieka wolnym, odważniejszym na wielu płaszczyznach, czyni wolnym od uzależnień społecznych - dodaje.
Oboje zgodnie twierdzą, że Krucjata Wyzwolenia Człowieka prowadzi ku wolności prowadzącej ku miłości. - Ta wolność oparta jest na fundamencie prawdy, dobra i miłości. Owa prawda wyzwala z objęć zła, wybory prowadzą ku dobru. Bo nie chodzi o tę wolność, kiedy mówisz: „Co mi będziesz zabraniać pić!”. To wybór niszczący. To już nie wolność - uważa Jerzy.
Szatan bowiem w sprytny sposób zamienia słowo „zniewolenie” na słowo „wolność”. W imię wolności podpowiada, by robić to, co się chce. „Nie mówi mi, co mam robić! Jestem wolnym człowiekiem!”. I nawet nie zauważasz, że to już nie twój wybór, a zniewolenie.
Często osoby uzależnione, to osoby wrażliwe, które nie radzą sobie z relacjami, ze zranieniami, z samotnością i niezrozumieniem. Rodzi się w nich lęk przed innymi, przed wypowiedzeniem siebie. Kiedy wypiją, stają się gwiazdą towarzystwa. Kiedy wracają do domu, giną w poczuciu winy, w poczuciu własnej niedoskonałości. - Każdy człowiek potrzebuje miłości, miłości własnej i innych. Kiedy jej nie doświadcza, ucieka. Najczęściej wybiera kierunek fałszywego zbudowania poczucia wartości siebie, fałszywej akceptacji. Wybiera kieliszek, w którym się w końcu topi - mówi Sławek.
- Alkohol, jako łatwy, ogólnie dostępny środek ucieczki od rzeczywistości pełnej napięć, przynoszący zapomnienie i łatwą euforię, nie uwalnia człowieka od lęku, nie przynosi żadnego rozwiązania istniejących konfliktów, natomiast paraliżuje wolę szukania autentycznych rozwiązań i wolę walki o wyzwolenie opartej o nadzieję - mówił ks. Franciszek Blachnicki. Wskazywał na starą zasadę katolicką: „Przez dobrowolną abstynencję wielu, do umiarkowania wszystkich”.
Sierpień - w Kościele katolickim to miesiąc trzeźwości. W tym roku sierpniowej inicjatywie przyświecają słowa bł. Stefana Wyszyńskiego, że „trzeźwość jest polską racją stanu”.