Traktor, siekiera i znaczki

Łukasz Czechyra

|

Posłaniec Warmiński 33/2012

publikacja 16.08.2012 00:15

Lokalni artyści. Ma największą w okolicy, a może i w kraju, kolekcję znaczków z podziemia. Rzeźbi, malowanie zostawia na później. Dba też o to, żeby ocalić od zapomnienia dawne maszyny.

Pan Stanisław Chorążyczewski na Ursusie w skansenie Pan Stanisław Chorążyczewski na Ursusie w skansenie
Łukasz Czechyra

Na niewielkim polu w Łajsach niedaleko Pieniężna znajduje się Skansen Maszyn Rolniczych „Uchronić od zapomnienia”. Pomysł na niego pojawił się w roku 1999. Wtedy to właśnie Stowarzyszenie Agroturystyczne Ziemi Pieniężniejskiej postanowiło zebrać maszyny, których używano kiedyś na roli. Na miejsce wybrano pole Stanisława Chorążyczewskiego. Najpierw pojawił się pomysł, potem Stowarzyszenie napisało projekt, a z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej otrzymano 30 tys. złotych, co na tamte czasy stanowiło bardzo poważną sumę pieniędzy. Ale pracy też było niemało – trzeba było odpowiednio przygotować pole. Skoszono trawę, następnie teren zaorano i zabronowano, pojawił się nawet mały staw. Kiedy to wszystko było gotowe, można było przystąpić do realizacji. Wszystkie maszyny zostały zakupione od okolicznych gospodarzy – zazwyczaj stały w krzakach czy pokrzywach i co tu dużo mówić, skansen uratował je od zezłomowania.

Pan siądzie na ten kombajn

Wiele eksponatów pochodzi z odlewni żeliwa, która przed wojną istniała w Pieniężnie (właścicielem był Schirrmacher). – Wszystkie maszyny pochodzą z okolicy, nie wszystkie zdążyli zabrać Niemcy. Zaraz po wojnie, jak ludzie dostali ziemię, to ściągali te maszyny i nimi pracowali. Ale potem przyszła władza za Stalina–Bieruta i jak mi ojciec opowiadał, wszystkie maszyny zabierali i cięli palnikami, żeby chłop nie miał. Zostały tylko te, które ludzie zdążyli ukryć w polu albo gdzieś pod słomą – opowiada Stanisław Chorążyczewski, opiekun skansenu. Na jego terenie stoi ponadto drewniana chata, w której prezentowany jest sprzęt gospodarstwa domowego, jak magle, krosno, cepy czy maselnice, ale także pozostałości wojenne – bagnety czy części masek gazowych. – W stowarzyszeniu było nas ze 30 osób, każdy miał strych i niepotrzebne rzeczy i tak się to zebrało. Bo jak ktoś był mądry to przyniósł do skansenu, a jak był głupi, to zaniósł na złom i wziął za to złotówkę – mówi pan Stanisław. W Stowarzyszeniu niestety przyszedł taki moment, kiedy zabrakło pieniędzy na utrzymanie projektu. Pani prezes chciała się pozbyć generującej koszty inwestycji, ale wtedy pojawił się burmistrz Pieniężna, który zaproponował, że maszyny przejmie na własność Urząd Miasta i Gminy, ale zostaną nadal na polu pana Chorążyczewskiego, który będzie jak dotychczas trzymał nad wszystkim pieczę. – Dzięki burmistrzowi i władzom miasta to wszystko jeszcze istnieje. Gdyby nie dawali pieniędzy na koszenie, to wszystko by zarosło, a tak to wygląda elegancko, a każdy kto przyjeżdża mówi, że jest pięknie – tłumaczy opiekun skansenu. A przyjeżdża naprawdę dużo osób, w zasadzie nie ma dnia, żeby kogoś nie było. Pojawiają się ludzie przypadkowi, ale i grupy zorganizowane, wycieczki szkolne, a także i tacy, którzy informacje znaleźli w internecie. Największy ruch jest w wakacje, kiedy przyjeżdżają Niemcy i warszawiacy, którzy w okolicy mają swoje domki letniskowe. Skąd takie zainteresowanie? Pan Chorążyczewski tłumaczy to tym, że ludzie teraz dużo podróżują, widzieli już wiele i szukają ciągle czegoś nowego, a to miejsce coś takiego daje. – Skansenów w całym kraju jest bardzo dużo. Ale u nas każdy może sobie obejrzeć, dotknąć, usiąść. W innych to nawet zbliżyć się nie można do eksponatu. A przecież to jest dla ludzi – mówi pan Stanisław.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.