Nie płacz, jedziemy do domu

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 39/2012

publikacja 27.09.2012 00:15

Ciche służebnice. Żyją jak każdy z nas. Poranne obowiązki, później praca. Tylko w ich sercach jest więcej czasu dla Boga. Dzięki temu spełniają się, gdziekolwiek są, a w centrum ich posługi jest drugi człowiek i Bóg.

Pochodzę z umuzykalnionej rodziny. Zapewne dlatego na początku chciałam być piosenkarką, później przedszkolanką, a zostałam siostrą. I bardzo dobrze – mówi s. Jadwiga Iwaszko Pochodzę z umuzykalnionej rodziny. Zapewne dlatego na początku chciałam być piosenkarką, później przedszkolanką, a zostałam siostrą. I bardzo dobrze – mówi s. Jadwiga Iwaszko
Krzysztof Kozłowski

Słychać jeszcze echo słów przebijające się przez zamknięte drzwi: „Niech Bóg błogosławi”. Siostra zakonna w czarnym habicie i charakterystycznym białym kołnierzu idzie uliczkami Starego Miasta. Mijają ją inni, spiesząc się do swoich obowiązków, zamyśleni, niezauważający wręcz przechodzących ludzi. – Jesteśmy w Olsztynie już 64 lata. Jak czas szybko leci – zagaja rozmowę podczas drogi. – Codziennie chodzę tą trasą, zdarza się, że nawet kilka razy. Bo czasem jest więcej pracy, tak jak to było ostatnio. Trzeba było przygotować wszystkie materiały na Konferencje Rejonowe. Porozsyłać do wszystkich. Utrzymuję też kontakt z wydawnictwami. Dzwonię. Zamawiam. Żeby kapłani mieli pomoce. Taka jest moja praca, może niewidoczna dla świata, ale dobra dla ludzi – mówi. Mijający nas starszy pan, podpierający się laską, ściąga czapkę, kłania się. „Niech będzie pochwalony…” – pozdrawia. – Młodzi tylko patrzą. Rzadko ktoś pozdrowi po chrześcijańsku – zauważa siostra. Gwar miejskiego życia każe mówić nieco głośniej. Samochody. Dźwięki sygnalizacji świetlnej. Sygnał przejeżdżającej karetki. – Wcześniej byłam w Olsztynie w latach 80. ub. wieku. Obecnie znów tu jestem, niespełna dwa lata. Mam już swoje lata, pokończyły się przełożeństwa, dyrektorstwa. Trzeba było odejść, bo to wymaga wielkiego wysiłku – opowiada. Na progu kurii metropolitalnej spotykamy ks. Jana Górnego. Wchodzimy do środka. – Proszę zobaczyć. Tu pracuję. Wydział duszpasterstwa. Przez moje ręce przechodzą materiały duszpasterskie dla ponad 230 parafii – otwiera drzwi i pokazuje swoje „królestwo”. – Jestem szczęśliwa. Bo mogę sprawiać przyjemność tym, którzy poszukują jakiejś książki. Ich uśmiech to najlepsza nagroda – wyznaje. Oprócz s. Zygmunty Szydłowskiej w kurii pracują również s. Janina Bosko w wydziale konserwacji zabytków, s. Lucyna Gibowicz w wydziale ekonomicznym i notariusz s. Krystyna Czerniejewska. Wszystkie ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.

Na zaproszenie proboszcza

Zgromadzenie założył św. Zygmunt Szczęsny Feliński, który urodził się 1 listopada 1822 r. w Wojutynie na Wołyniu. Był siódmym dzieckiem Gerarda i Ewy z Wendorffów. Z domu rodzinnego wyniósł mocny fundament wiary i moralności. Nauczył się miłości Boga, poświęcenia dla ojczyzny i szacunku dla drugiego człowieka. Dzięki temu nie załamał się, gdy zmarł mu ojciec, matka za postawę patriotyczną została zesłana na Syberię, rząd carski skonfiskował majątek rodziny, a sześcioro rodzeństwa pozostało bez dachu nad głową. „Mój punkt widzenia to wiara. Chciałbym, żeby wszystko, co mi się podoba, co mnie czaruje i zachwyca, miało w niej swój początek” – pisał. Jako osoba wszechstronnie uzdolniona zdobył wykształcenie matematyczne w Moskwie, a humanistyczne na Sorbonie i w College de France. Będąc w Paryżu, przyjaźnił się z Juliuszem Słowackim. Mając 29 lat, wstąpił do seminarium duchownego w Żytomierzu, a dalszą formację przeszedł w Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie w 1855 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Dwa lata później założył schronisko dla sierot, osób starszych i ubogich oraz zgromadzenie zakonne pod nazwą Rodzina Maryi. – Był bardzo odważny. Nie miał przecież pieniędzy. Liczył na Opatrzność. I znalazły się majętne panie, które finansowały to dzieło. Do tej pory zgromadzenie zajmuje się dziećmi, chorymi, starszymi. Pomagamy też w pracach Kościoła – mówi s. Zygmunta. Po II wojnie światowej siostry musiały pozostawić ponad 90 placówek na Wschodzie i przenieść się na tereny wyznaczone przez nowe granice Polski. W ich biografiach często czytamy: „zmarła na Syberii”, „aresztowana przez Rosjan”, „oskarżona o współpracę z AK”. – Do Olsztyna zaprosił nas ówczesny proboszcz parafii św. Jakuba ks. Stanisław Chrzanowski. Pierwsze trzy siostry do Olsztyna przybyły 1 października 1948 roku. Podjęły prace w parafialnej Caritas i w kuchni dla ubogich. Początkowo przygotowywały 60 obiadów, jednak szybko ich liczba przekroczyła 100 – mówi przełożona s. Jadwiga Bogdańska. Z biegiem lat dom zakonny rozrósł się – zamieszkało w nim 11 sióstr. Pracowały w kurii, w konkatedrze jako zakrystianki i organistki, w przedszkolu, w seminarium i w szkole jako katechetki. Obecnie w Olsztynie jest 7 sióstr.

Nie płacz

– Ponieważ sama miałam trudne dzieciństwo, powiedziałam Bogu: „odpłacę się za to dobro, które otrzymałam”. Dzieciństwo spędziłam w szpitalach, sama. Właśnie to… – mówi s. Zygmunta. Głos jej się łamie. W oczach pojawiają się łzy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.