Brama do nieba

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 42/2012

publikacja 18.10.2012 00:15

Szpital Opieki Maltańskiej. Od stycznia do lipca wszystkich podtrzymywała na duchu myśl, że już niedługo nastąpi przeniesienie placówki do nowej siedziby. Obecnie jest nią wyremontowany budynek w Barczewie.

 Symboliczny klucz do drzwi szpitala przekazał kawalerom maltańskim starosta Mirosław Pampuch. – Chcę zapewnić,  że dołożymy wszelkich starań, aby zaufania, którym zostaliśmy obdarzeni, nie zawieść – podkreślał, odbierając klucz,  Andrzej Potworowski, prezydent Zarządu Związku Kawalerów Maltańskich Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników  św. Jana Jerozolimskiego Symboliczny klucz do drzwi szpitala przekazał kawalerom maltańskim starosta Mirosław Pampuch. – Chcę zapewnić, że dołożymy wszelkich starań, aby zaufania, którym zostaliśmy obdarzeni, nie zawieść – podkreślał, odbierając klucz, Andrzej Potworowski, prezydent Zarządu Związku Kawalerów Maltańskich Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego
Krzysztof Kozłowski

Wniewielkich salkach, nie najlepszych warunkach dla chorych troska opiekunek, pielęgniarek i dyrektora pomagały cierpiącym godnie żyć.– Mieliśmy dyskomfort. Po siedmiu pacjentów w sali. A my wiemy, że to nie tak powinno wyglądać. Ale mówiono: jeszcze dwa miesiące, a warunki się zmienią. To powtarzałem pracownikom, którzy, sfrustrowani, siedzieli na korytarzach za parawanem. Mówiłem: kochani, jeszcze tylko miesiąc – opowiada Ryszard Kudła, dyrektor Szpitala Pomocy Maltańskiej pw. bł. Gerarda. Placówka powstała w 2004 r. pod patronatem Fundacji Kawalerów Maltańskich. Przez wiele lat mieściła się w Olsztynie, na terenie byłego szpitala wojskowego, obecnie uniwersyteckiego. Od sierpnia tego roku przeniesiono ją do nowo wyremontowanego budynku w Barczewie. – Obiekt należy do powiatu olsztyńskiego i użyczono nam go na 20 lat – dodaje dyrektor.

Maryja strzeże

Historia budynku, w którym obecnie znajduje się Szpital Pomocy Maltańskiej w Barczewie, sięga 1901 r. Powstał z inicjatywy proboszcza parafii św. Anny, przy wsparciu darczyńców oraz – jak zanotowano w kronikach – „wierzących, szczodrych i pobożnych ludzi z miasta i okolicy”. Rajcy miejscy Barczewa przekazali pod budowę szpitala plac, na którym już rok później stanął budynek w stylu neogotyckim. Od strony frontowej ustawiono figurę Matki Boskiej. Szpital pełnił swoją funkcję przez ponad 90 lat. W roku 1997 został zamknięty, a zabytkowy budynek przez kolejne kilkanaście lat popadał w ruinę. W 2009 r. zarząd województwa warmińsko-mazurskiego przekazał obiekt powiatowi olsztyńskiemu, który podjął się zaadaptowania budynku na potrzeby szpitala dla przewlekle chorych. W drodze konkursu wyłoniono Fundację Polskich Kawalerów Maltańskich, mającą świadczyć usługi z zakresu opieki długoterminowej. Wartość całej inwestycji wyniosła ponad 12 mln złotych. Dzięki tym pieniądzom gruntownie wyremontowano zniszczony czterokondygnacyjny budynek, zagospodarowano posesję. Dodatkowo wyremontowano letnią świetlicę znajdującą się przy szpitalu, która posłuży chorym jako miejsce wypoczynku i spotkań z rodziną. Partnerem inwestycji jest Fundacja Polski Związek Kawalerów Maltańskich, która zadbała o wyposażenie placówki w niezbędny sprzęt medyczny. 12 lipca powiat olsztyński przekazał fundacji nieruchomość szpitala w użyczenie na okres 20 lat. Również dziś, tak jak 100 lat temu, budynku strzeże piękna kamienna figura Matki Boskiej.

Nie dla każdego

Do Szpitala Pomocy Maltańskiej trafiają pacjenci w bardzo ciężkich stanach. Najczęściej z oddziałów szpitalnych: intensywnej terapii, neurologii, chorób wewnętrznych i chirurgii. – Przeważnie są to pacjenci w tzw. stanach wegetatywnych. Może nie każdy jest nieprzytomny, ale nie jest w stanie nawiązać z nami kontaktu werbalnego – mówi Edyta Skolmowska, zastępca dyrektora ds. medycznych. Podkreśla, że większość pacjentów ma odleżyny, są cewnikowani. – Rodziny samodzielnie nie są w stanie zaopiekować się nimi, bo wymagają ciągłej opieki medycznej. Nawet nocą trzeba zmieniać pozycję ich leżenia, by nie robiły się kolejne odleżyny – wyjaśnia. Szpital dysponuje obecnie 67 miejscami, z czego 40 przeznaczonych jest dla osób w bardzo ciężkim stanie. – Historie chorych są niezwykle bolesne. Praca przy pacjentach jest bardzo trudna. Nie każdy się do niej nadaje. Są przypadki, że po kilku dniach nowa osoba przychodzi, mówi, że nie jest w stanie pogodzić się z ogromem cierpienia i śmiercią, ze wspomaganiem rodzin – wyznaje pani Edyta. Dlatego w placówce, oprócz służby medycznej, pracują psychologowie, którzy wspomagają nie tylko rodziny, ale i pracowników. – Ważną rolę ma do spełnienia nasz kapelan. Był nim do tej pory ks. Henryk Błaszczyk, a od października jest ks. Tadeusz Alicki. Jego rolą jest uczestniczenie w życiu rodzin, bycie z nimi. To nie jest kwestia tylko odprawienia Mszy św. On musi otwierać ich na inną drogę, na to, że ktoś nie wyzdrowieje, że trzeba przygotowywać się na odejście – podkreśla wicedyrektor.

Czas pożegnania

– Nigdy nie jest to łatwe, kiedy nasz pacjent umiera. Reakcje rodzin są bardzo różne. Pacjent, który miał obrzęk płuc i jego stan był agonalny, umierał, a jego żona krzyczała: ratujcie go! Myślę, że nie do końca każdy z nas jest przygotowany na ten moment. Wtedy musimy tłumaczyć, że właśnie nadszedł czas, żeby się pożegnać – wyznaje Edyta Skolmowska. Praca w szpitalu dla osób przewlekle chorych to codzienne zmagania z sobą, to ocieranie się o śmierć, która – wydaje się – przechadza się korytarzami. Niektórzy otrzymują jeszcze łaskę życia, inni odchodzą. – Są pacjenci, którzy na coś czekają. Na co? Najczęściej nie wiemy. Pamiętam pana w stanie wegetatywnym. Codziennie do niego przychodziła żona. Ten pacjent bardzo cierpiał, ale wręcz walczył o to, by dalej żyć. Poprosiłam jego żonę na rozmowę, z której wynikło, iż to ona bardzo chce, by on jeszcze żył, że on dla niej tak walczy. Gdyby sam miał podjąć decyzję, już by odszedł, bo bardzo cierpi. Rodziny mówią do osób, z którymi nie ma kontaktu. A one wszystko słyszą, choć nie dają znaku, że tak jest. Kiedy się mówi: żyj, nie odchodź, to ten człowiek walczy. Poradziłam jej, by przemyślała sprawę. Następnego dnia porozmawiała z mężem, pożegnała się. Ten człowiek wieczorem zmarł – mówi pani Edyta. Zdarza się, że ojcowie czekają na córki, babcie na ukochanego wnuka. Czekają, by się w milczeniu pożegnać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.