Droga prób i męczarni

publikacja 09.10.2013 10:26

W Instytucie Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II odbyło się spotkanie z prof. Marią Swianiewicz-Nagięć – córką prof. Stanisława Swianiewicza – uratowanego więźnia obozu w Kozielsku.

Droga prób i męczarni   Córka prof. Stanisława Swianiewicza - prof. Maria Swianiewicz-Nagięć Krzysztof Kozłowski /GN Podczas spotkania wygłosiła prelekcję o życiu religijnym w tym obozie na podstawie notatki sporządzonej przez jej ojca. – Pani profesor pracowała na wydziel rybactwa UWM. Ale koleje życia jej ojca uwrażliwiły ją i zainteresowały najnowszą historią Polski. Podstawą jej prelekcji jest odręczna notatka jej ojca, którą sporządził jako więzień Kozielska. Uważam, że to jest sprawa nie tylko ważna, ale też i ciekawa. A te notatki odkryła ona przypadkowo – mówi ks. Stanisław Kozakiewicz, dyrektor IKCH.

Na wstępie prof. Swianiewicz-Nagięć opowiedziała historię odkrycia notatek ojca. Kiedy była w Muzeum Ordynariatu Polowego, które znajduje się w podziemiach Katedry Polowej Wojska Polskiego. – Oglądałam obraz Matki Boskiej trzymającej przestrzeloną czaszkę. Pod nim, w gablocie – patrzę – leży rękopis mojego ojca. Sześć stron. Nie zwiedzałam dalej. Poszłam do kierowniczki, opowiedziałam historię ojca, i poprosiłam o kopię tego rękopisu. Zaraz potem przeczytałam ją. Na niej, innym charakterem pisma, jest dopisane: „profesor USB (red. Uniwersytet Stefana Batorego) Swianiewicz, maj 1942” – mówi. Następnie pani Maria opowiedziała historię tułaczki wojennej ojca, ze szczegółami opisując miejsca jego więzienia, poprzez obóz przejściowy w Putywlu, Kozielsk, Gniezdowo koło Katynia, Smoleńsk, więzienie butyrskie w Moskwie i łagier w Republice Komi. Aby w pełni przedstawić sytuację więźniów i ich życie religijne, ks. Kozakiewicz w całości odczytał notatkę prof. Stanisława Swianiewicza.

Droga prób i męczarni   Notatkę prof. Stanisława Swianiewicza przeczytał ks. Stanisław Kozakiewicz Krzysztof Kozłowski /GN „Obóz oficerski jeńców wojskowych w Kozielsku istniał od początku listopada 1939 r. do początku maja 1940 r. Obóz mieścił się nie w samym Kozielsku, lecz w dużych zabudowaniach w odległości mniej więcej 10 km od miasta. Były to zabudowania po jednym z najsławniejszych klasztorów prawosławnych, znanych przed rewolucją pod nazwą Optina Pustyni. Zabudowania klasztorne i gmachy pocerkiewne są ciekawe ze względu na motywy barokowe. Na ogół dość rzadkie w rosyjskim budownictwie cerkiewnym. (…)

Jeńców rozdzielono na dwie grupy, całkowicie od siebie odseparowane. Jeńcy zamieszkali przed wojną na ziemiach okupowanych przez wojska niemieckie i litewskie byli ulokowani we właściwych zabudowaniach klasztornych, około trzy tysiące pięćset osób. Jeńców zaś, zamieszkałych stale na ziemiach okupowanych przez wojska sowieckie – około tysiąc pięćset osób – umieszczono w zabudowaniach przyklasztornych, w tak zwanej skicie. Mogę mówić jedynie o życiu religijnym pierwszej grupy. Zewnętrznym wyrazem życia religijnego jeńców były wspólne praktyki religijne. Początkowo znajdowało one swój wyraz we wspólnych modlitwach wieczornych. Po pewnym jednak czasie, wobec stanowczego zakazu władz obozowych, wspólne głośne modlitwy utrzymały się jedynie na mniejszych salach, gdzie kontrola ze strony władz była trudniejsza. Natomiast na wielkich salach, mieszczących się głównie w budynkach pocerkiewnych, gdzie na jednej sali mieszkało nie raz do pięciuset osób, trzy, cztery piętra ław, wprowadzono zwyczaj zarządzania zamiast głośnej modlitwy trzyminutowej absolutnej ciszy. Z chwilą zarządzenia ciszy ustawał wszelki ruch i wszelkie rozmowy. Każdy stawał w tym miejscu, gdzie zastało go zarządzenie. Jeżeli w tym momencie wchodzili na salę przedstawiciele władz łagiewnych, to z reguły nie odpowiadano na ich pytania, aż do chwili zarządzenia końca ciszy.

Bardzo podnoszącym na duchu czynnikiem, była możność wysłuchania Mszy świętej i przystąpienia do sakramentów świętych. W obozie była pewna ilość księży. Ksiądz major Ziółkowski, ksiądz podpułkownik Nowak, ksiądz Kantak – profesor Seminarium Duchownego w Pińsku, ksiądz kanclerz kurii biskupiej Wojska Polskiego, którego nazwiska nie pamiętam i jeszcze kilku, których nazwisk w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć. Msze święte były przeważnie organizowane za każdym razem w innym miejscu, tak aby władze łagiewne nie mogły zorientować się za wcześnie. Zwykle władze obozowe dowiadywały się, gdzie obyło się nabożeństwo, lecz gdy zjawiały się na miejscu, było już po wszystkim. Dlatego też, organizatorzy nabożeństw zwykle dzielili życzących wysłuchać Mszy świętej na grupy, w zależności od ilości księży. Każdy otrzymywał z wieczora zawiadomienie, dokąd ma się stawić rano dla wysłuchania Mszy świętej.

Nabożeństwa te odprawiane były przeważnie w bardzo wczesnych godzinach, przed pobudką, a więc piąta, szósta rano. Podczas nabożeństw wiele osób przystępowało do sakramentów świętych. Początkowo przystępowanie do sakramentów miało charakter tłumny. Trudno mi mówić tutaj o jakiś cyfrach, lecz mam takie wrażenie, że ilość komunikujących trzeba było liczyć nie na dziesiątki, lecz na setki. Komunikanty przyrządzano przeważnie z białego chleba. Oczywiście o użyciu szat liturgicznych, oprócz stuły, nie mogło być mowy. Te zebrania przed wschodem słońca, w mrocznych zakątkach gmachów pocerkiewnych, te figury przemykające się wczesnym rankiem przez podwórza klasztorne, ta ogromna cisza panująca nad dziesiątkami klęczących żołnierzy przerywana jedynie przyciszonym recytowaniem przez kapłana słów liturgii mszalnej – wszystko to musiało pozostawić na obecnych niezatarte wrażenie. Myśl, mimo woli, zwracała się do tego, co się kiedyś czytało o katakumbach.

Droga prób i męczarni   Na spotkaniu każdy mógł zobaczyć kopię notatki o Kozielsku prof. Swianiewicza Krzysztof Kozłowski /GN Z biegiem jednak czasu, w miarę, jak władze obozowe lepiej poznawały nasze metody pracy religijnej, trzeba było stosować coraz większą ostrożność. Dlatego też w grudniu przyjęto już, że kapłani odprawiali Msze święte przeważnie w jakiś małych i wąskich pokoikach, w obecności kilkunastu lub najwyżej kilkudziesięciu ludzi. Potem zaś przechodzili do większego lokalu dla rozdania Komunii świętej. Duże trudności nasuwało także organizowanie spowiedzi tak dużej rzeszy ludzkiej. Było to powodem tego, że wielu jeńców odbywało spowiedź w dość niezwykłej pozycji. Na przykład pod pozorem rozmowy na korytarzu lub spaceru na podwórzu obozowym. W grudniu księża za odprawianie wspólnych nabożeństw zaczęli otrzymywać kary karceru. Prawie wszyscy księża musieli – dłużej lub krócej – odsiedzieć w karcerze.

W nocy, z 24 na 25 grudnia 1939 roku, spotkał nas wszystkich wielki cios. Wywieziono z obozu, w niewiadomym kierunku, wszystkich księży, oprócz księdza Ziółkowskiego. Odtąd cały ciężar pracy kapłańskiej w obozie spadł jedynie na jego barki. Warunki stawały się coraz trudniejsze. Z powodu braku wina ksiądz Ziółkowski musiał zaprzestać odprawiania Mszy świętych. Pozostały mu jedynie nieduży zapas na okres Wielkiego Tygodnia i Świąt Wielkanocnych. Dzięki też niezmordowanym i pełnym poświęcenia wysiłkom księdza Ziółkowskiego, setki jeńców kozielskich mogła w okresie wielkanocnym 1940 r. przystąpić do spowiedzi i przyjąć Komunię świętą. Ta Komunia wielkanocna była jednym z ostatnich aktów współżycia religijnego więźniów w Kozielsku. Była jednocześnie jakby błogosławieństwem i pokrzepieniem na dalszą drogę prób i męczarni. Wkrótce bowiem, w kwietniu 1940 r., rozpoczęła się likwidacja obozu, podczas której z reguły rozdzielano ludzi bliżej z sobą żyjących, umieszczając ich w różnych transportach. Jestem przekonany, że pamięć o naszych księżach pozostała bardzo żywa w sercach wszystkich kozielszczanów. Szczególnie przywiązaliśmy się do księdza Ziółkowskiego, który był z nami najdłużej. Jego twarda, zwarta w sobie sylwetka, tchnąca niespożytą siłą chłopa, jego hasło, że należy nawet przeciwko nadziei mieć nadzieję, bardzo silnie towarzyszy niedoli, podnosząc nie raz słabsze charaktery. Co się stało w dalszym ciągu z księżmi kozielskimi, nie mam żadnych wiadomości, oprócz przypadku, kiedy udało mi się pewne wiadomości o księdzu Kantaku. Mianowicie, jesienią 1940 r. siedziałem w Moskwie w więzieniu na Łubiance, z jednym obywatelem rosyjskim – Tatarem, który uprzednio siedział z księdzem Kantakiem. Otóż od niego dowiedziałem się, że ksiądz Kantak został przewieziony z obozu w Kozielsku do obozu w Ostaszkowie. Stamtąd zaś do więzienia w Moskwie.

Przy organizowaniu życia religijnego w obozie kozielskim byli czynni nie tylko księża, lecz osoby świeckie. (…) Na zawsze, póki żyć będę, pozostanie mi w pamięci pewien poranek niedzielny, gdy przyszedłem do profesora Komarnickiego i zastałem go w głębokim skupieniu, siedzącego na narach. Profesor Komarnicki adorował Najświętszy Sakrament, umieszczony na niewielkiej półce pod narami. Postać kapitana Antonowicz, wymaga osobnego omówienia. (…) Jego ulubionym stwierdzeni było, że to nie jest nieszczęście, lecz cudowne zrządzenie Opatrzności, iż tyle głęboko wierzących trafiło do tego smutnego kraju. Kapitan Antonowicz czuł się jakby misjonarzem i jestem przekonany, jeżeli dziś, gdzieś jest w jakimś obozie, pracuje jako skazaniec, czyni to z taką samą pogodą i taką samą wiarą w swoją misję, jaką wykazywał w Kozielsku.”

Spotkanie w IKCH było doskonałą okazją do poznania życia prof. Stanisława Swaniewicza, a jego notatka jest wyjątkowym źródłem informacji o obozie, z którego później oficerowie zostali zamordowani przez Sowietów.