Człowiek potrzebuje człowieka

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 44/2013

publikacja 31.10.2013 00:15

Mrągowo. Hospicjum Domowe im. św. Wojciecha skupia ludzi, którzy bezinteresownie trwają przy odchodzących.

 Wolontariusze z hospicjum w Mrągowie angażują się w różne akcje. Ich znakiem rozpoznawczym są żółte koszulki Wolontariusze z hospicjum w Mrągowie angażują się w różne akcje. Ich znakiem rozpoznawczym są żółte koszulki
Krzysztof Kozłowski /GN

Śmierć jest obok nas, dotyka bliskich, przyjaciół, sąsiadów. I choć współczesny świat unika głębi przejścia, spycha na margines tę lekcję pokory, którą daje nam Bóg, są wśród nas ludzie na co dzień pomagający umierającym – tym, dla których czas to oczekiwanie na narodziny dla nieba.

To trudne

W mrągowskim hospicjum każdy jest wolontariuszem, bezinteresownie poświęca swój czas osobom odchodzącym. Marianna Pluta, koordynatorka wolontariatu, już siedem lat angażuje się w pomoc. – Kiedy przeszłam na emeryturę, pomyślałam, że chciałabym swój czas poświęcić innym. Może to wynikało z mojego doświadczenia, bo kiedy umierała moja mama, nie miałam czasu, by często być przy niej… Wtedy pracowałam. Wydaje mi się, że to jest takie moje zadośćuczynienie. Czasem wystarczy przecież tylko być, posiedzieć, potrzymać za dłoń, żeby ktoś nie czuł się osamotniony. Tak to odbieram – dzieli się Marianna. Nie ukrywa, że po trosze uległa też namowom ks. Wiesława Świdzińskiego i Juliana Osieckiego. Dzięki niej w hospicjum rozwija się wolontariat, prowadzone są szkolenia młodzieży, nauczycieli i pragnących pomagać. – Jednak niewielu decyduje się na opiekę nad chorym. Do tego trzeba mieć predyspozycje, powołanie. Trzeba być z człowiekiem odchodzącym, przeżywać to, co on. To trudne – podkreśla Marianna. Nie tylko pełni funkcję koordynatora wolontariatu, ale i osobiście opiekuje się chorymi. – Co mi to daje? Jak ktoś sam pójdzie, będzie najlepiej wiedzieć… To trudne. Na początku idzie się do chorego z niepewnością. Czy on mnie zaakceptuje, jak mnie przyjmie? Ale później, kiedy towarzyszy się choremu aż do odejścia, to odczuwa się wewnętrzny pokój, radość, że się przy kimś trwało – zapewnia. Osobom z zewnątrz może się wydawać, że jest to jakby wspólne oczekiwanie śmierci, ale prawda jest inna. – To jest trwanie w nadziei i rozmowy. Kiedy ktoś nie może już mówić, wtedy się za niego modlę – wyznaje. Wspomina, jak poszła do chorego, trzymała za rękę. On cieszył się, zapytał: „Czy jutro pani przyjdzie?”. – Nie przyszłam. On zmarł… – mówi.

Głęboki sens

Jako stowarzyszenie hospicjum ma różne obowiązki. Trzeba nie tylko zorganizować pracę wolontariuszom i szkolenia, ale też pilnować, by dobrze prowadzona była dokumentacja. Tym zajmuje się sekretarz Daria Woźniel. – Przede wszystkim jestem wolontariuszką. I to mnie najbardziej cieszy – podkreśla. Wiele wysiłków podejmuje, by pozyskać pieniądze na zakup niezbędnego sprzętu medycznego, w tym specjalistycznych łóżek. – Koszt jednego to około 4 tys. zł. Niewiele rodzin stać na taki wydatek. Wczoraj wydałam ostatnie wolne łóżko. Ale bywa i tak, że dziś wydajemy łóżko, które na drugi dzień jest oddawane – mówi Daria. Nie ukrywa satysfakcji, że w ten sposób mogą choć na krótki czas przyczynić się do polepszenia komfortu osoby chorej. Kiedy podejmowała pracę w hospicjum, nie zdawała sobie do końca sprawy z emocji, które budzą się w człowieku, gdy ma do czynienia z odchodzeniem ludzi, z bólem rodzin. – Przychodzą, oddają otrzymany od nas sprzęt. Co powiedzieć? „Przykro mi”, „Wyrazy współczucia”? Czym są te słowa? Często bliscy nie potrafią ukryć żalu, płaczą. Niektórzy przy tym milczą. Inni mówią. Wiele słów refleksji – przypomina sobie Daria. Kiedy rodziny dziękują za pomoc, utwierdza się, że jej praca ma głęboki sens. Wspomina podopiecznego, który poprosił o pomoc. Był sam. Dzieci wyjechały, pracują, nie mają czasu. Wysłano do niego wolontariuszkę, która się nim zaopiekowała. – Był to wspaniały człowiek. Artysta rzeźbiarz. Piękne rzeźby wykonane przez niego stały w pokojach. Podczas rozmowy przyznał, że nie może się pogodzić z tym, że kiedy weźmie do ręki dłuto, nie ma siły, by pracować. Chciał jeszcze coś zrobić, coś wyrzeźbić, pozostawić cząstkę siebie w kolejnej postaci – opowiada Daria. W ostatnim etapie jego życia przyjechał do niego syn. Opiekował się nim. Jednak musiał wrócić do szkoły. – Miał wyjechać we środę. Tata odszedł w nocy we wtorek. On był przy nim. Zdążyli się pożegnać. Czasem odnoszę wrażenie, że chory czeka, że jest coś takiego, co nie pozwala mu odejść – zastanawia się. Podkreśla, że sama nie chodzi do chorych, nie czuje się na siłach. – Wspieram wolontariuszy, dysponuję sprzętem… Każdy ma swoje powołanie – wyznaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.