Ile lat ma Bóg?

Łukasz Czechyra

|

Posłaniec Warmiński 50/2013

publikacja 12.12.2013 00:15

Marcin miał do wyboru dwa wyjścia – pozwolić dręczyć się demonom przeszłości albo zaufać Bogu. Wybrał właściwe rozwiązanie. Teraz przekonuje wszystkich, że Bóg naprawdę jest dobry.

 Kiedyś pisałem nie o tym, co trzeba. Dopiero kiedy zająłem się tym, co naprawdę ważne, zaczęło to przynosić owoce – mówi Marcin Kaczmarczyk Kiedyś pisałem nie o tym, co trzeba. Dopiero kiedy zająłem się tym, co naprawdę ważne, zaczęło to przynosić owoce – mówi Marcin Kaczmarczyk
Łukasz Czechyra /GN

Tematem książki są wiara i Kościół widziane okiem młodego Polaka, który jeszcze trzy lata temu uważał, że Kościół to grupa chłopaków w czarnych sukienkach, robiących niezłą kasę na ciemnym społeczeństwie. Właśnie tak pisze we wstępie do swojej książki „Bóg ma 20 lat” Marcin Kaczmarczyk. Jest to zbiór krótkich felietonów, napisanych prostym językiem. Autor nie bawi się w konwenanse czy grzeczności, stąd pozycja nie przypadnie wszystkim do gustu. Jest przede wszystkim skierowana do ludzi młodych, wychowanych już w czasach internetu.

Bóg jest dobry?

Marcin Kaczmarczyk, rocznik 1985, pochodzi z Myszyńca i wychowywał się w rodzinie katolickiej. Chodził, a raczej chadzał do kościoła, przez kilka lat był nawet ministrantem. Przez wiele lat we Mszy św. nic ciekawego nie odnajdywał. – Dzisiaj dochodzę do wniosku, że tyłek można posadzić bardzo blisko ołtarza, ale tak naprawdę od sensu Eucharystii być bardzo daleko – mówi. Przyznaje, że sam był bardzo daleko, w końcu niedziele zamiast na Mszę św. poświęcał najczęściej na leczenie kaca. Na jego obraz Boga wpłynęła też sytuacja z dzieciństwa. – Miałem 11 lat, mama, tata, młodszy brat, szczęśliwa rodzina. Pewnego dnia mieliśmy remont, spaliśmy w jednym pokoju – ja z bratem na jednym łóżku, rodzice na drugim. Położyliśmy się wszyscy spać, ale obudziliśmy się we trójkę. Tata się nie obudził – w nocy miał zawał serca połączony z wylewem – wspomina autor książki „Bóg ma 20 lat”. – Wtedy wszystko, co rozumiałem pod pojęciem miłości, we mnie umarło. Zamknąłem się, wszystko tłumiłem, miałem nieustannie pretensje. W końcu jak Bóg może być dobry, skoro zabiera nam tatę, wtedy kiedy go najbardziej potrzebowaliśmy? – opowiada Marcin. Okazało się jednak, że Bóg naprawdę jest dobry.

Dwa wyjścia

Wszystko zmieniło się w 2009 roku, kiedy dziewczyna namówiła go, żeby poszedł na Kurs Filip. Jak sam mówi, niczego po nim nie oczekiwał, ale dla dziewczyny był gotów nawet na kolanach do Częstochowy iść, gdyby go o to poprosiła. Tam jednak jego sposób patrzenia na świat, na Kościół i na Boga zmienił się o 180 stopni. – Kurs Filip pozwolił mi zrozumieć to, czego nie rozumiałem przez 26 lat – że Bóg jest dobry. Do dziś pamiętam słowa psalmu: „Naucz nas liczyć dni nasze”. Zrozumiałem, że mam tylko dwa wyjścia – albo podziękuję za czas, jaki mogłem spędzić z tatą, albo będę w tym tkwił do końca życia – mówi Marcin. Wybrał pierwszą opcję, jego życie się zmieniło, a jak mówi, stary budynek musiał runąć, żeby zacząć budować coś nowego. Wtedy też zaczął pisać o sprawach związanych z wiarą. Pisał już wcześniej, skończył dziennikarstwo na UWM w Olsztynie, ale przyznaje, że poprzednio pisał nie o tym, co trzeba. – Zacząłem pisać od nowa, tym razem o wierze. A jak się zaczyna od nowa, to trzeba zacząć od podstaw – Dekalog, główne prawdy wiary, sakramenty. To jest fundament, na którym wszystko się opiera. Chciałem o tym pisać w sposób prosty, są tam odniesienia do tego, co sam przeżyłem, co przeczytałem, do tego, co dzieje się w internecie – tłumaczy autor książki. Na początku to w zasadzie nie miała być książka, ale żona (ta sama dziewczyna, która zaprosiła Marcina na Kurs Filipa) namówiła go, żeby to zebrać w całość. – Zacząłem wysyłać tekst do różnych redakcji. Odezwali się do mnie księżą sercanie, którzy wydali książkę. Byłem w szoku, że ktoś się tego podjął. Bardzo się cieszę, mogłem też sam wykonać ilustracje, książka jest w całości moja – mówi Marcin. – Bóg zawsze ma dla nas jakiś plan. Miałem iść na AWF, ale się nie dostałem. Potem nie dostałem się na dziennikarstwo dzienne. Poszedłem na dziennikarstwo zaoczne, ale musiałem pracować, żeby się utrzymać w Olsztynie. Pisałem jakieś teksty, ale byłem przekonany, że dziennikarstwo na nic mi się nie przyda.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.