Brakuje nam go

Krzysztof Kozłowski

publikacja 10.09.2015 10:25

W Szpitalu Miejskim odsłonięto tablicę upamiętniającą ks. Wojciecha Kułaka.

Brakuje nam go Tablicę odsłonili: prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz wraz z dyrektorką placówki Joanna Szymankiewicz-Czużdaniuk Krzysztof Kozłowski /Foto Gość

W pierwszą rocznicę śmierci wieloletniego kapelana Szpitala Miejskiego w Olsztynie, w szpitalnej kaplicy odsłonięto tablicę upamiętniającą ks. Wojciecha Kułaka. Uroczystej Mszy św. przewodniczył abp Wojciech Ziemba, tablicę poświęcił bp Julian Wojtkowski.

- Gromadzimy się w tak bliskiej jego sercu mariackiej świątyni, aby modlić się za jego duszę i aby utrwalić w naszych sercach i w kaplicy pamięć o tym kapłanie, przyjacielu wielu z nas. Nasza modlitwa jest wyznaniem bliskiej mu chrześcijańskiej prawdy, że życie ludzkie zmienia się ale się nie kończy - mówił, witając przybyłych, ks. Karol Gresik, kapelan Miejskiego Szpitala Zespolonego w Olsztynie.

Postać śp. ks. Wojciecha wspominał ks. Julian Świto, że był wikarym w parafii św. Józefa w Olsztynie, dyrektorem Kolegium Teologicznym w Olsztynie, duszpasterzem służby zdrowia archidiecezji warmińskiej, pracownikiem naukowym UWM w Olsztynie i wieloletnim kapelanem Szpitala Miejskiego w Olsztynie. Zmarł 5 września 2014 r.

Informacja o śmierci ks. Wojciecha Kułaka zaskoczyła wielu, choć wiadomo było, że jest chory. Środowisko akademickie, służby zdrowia, przyjaciele i chorzy dziś często wracają pamięcią do kapłana, który był ich przyjacielem i powiernikiem ważnych osobistych spraw. - Brakuje nam go - mówi lek. Mariola Gogolewska-Hosaja.

Ks. Wojciech Kułak od 1986 r. był kapelanem w Szpitalu Miejskim w Olsztynie. To była dla niego ukochana służba, którą wypełniał gorliwie. Nigdy nie odmówił przyjazdu do chorego, kiedy chodził z Komunią po salach szpitalnych, rozmawiał z pacjentami, często zachodził do lekarzy. - To był człowiek niepowtarzalny, nietuzinkowy, o wspaniałym sercu, który troszczył się o wszystkich, zapominając o sobie. Siebie stawiał na ostatnim miejscu. Wszyscy byli ważniejsi, szczególnie pacjenci, przyjaciele. Ich sprawy, ich choroby, życie osobiste, dzieci, rodzina, a on… był na samym końcu - wspomina Mariola.