Braniewo: Kilka dni po pożarze

Krzysztof Kozłowski

publikacja 06.01.2016 20:30

W takich trudnych chwilach widać, że Kościół jest, trwa i ma się dobrze.

Braniewo: Kilka dni po pożarze   Na końcu, kiedy wszystko wyniesiono z kościoła, strażacy zdjęli zabytkowy krucyfiks i wynieśli Ukrzyżowanego ze świątyni Krzysztof Kozłowski /Foto Gość „Płonie kościół pw. św. Antoniego w Braniewie” - taka informacja obiegła w niedzielę archidiecezję warmińską. Media z całej Polski podawały wiadomości o pożarze.

- Po piętnastej ktoś dzwoni, jakiś mężczyzna, i mówi, że dym unosi się znad kościoła. Chwyciłem klucze i biegnę. I rzeczywiście, widzę z wież dym się unosi. Wszedłem do kościoła, a już w jednym miejscu widzę żywy ogień. Zadzwoniłem na straż pożarną, „ratujcie, kościół płonie!”. Szybko przyjechali. Zaczęli gasić… - wspomina proboszcz, ks. Edward Woliński.

- Po otrzymaniu zgłoszenia szybko przyjechaliśmy na miejsce. Próbowaliśmy dotrzeć do źródła ognia, ale kościół był zadymiony, co utrudniało działania. Pożar rozprzestrzeniał się w drewnianej części poddasza. A warunki były trudne. Niska temperatura powodowała utrudnienia w zaopatrzeniu wodnym. Pękały węże gaśnicze, zamarzały nasady przy pojazdach pożarniczych. Jeśli przestawaliśmy lać wodę, ta zamarzała nawet na urządzeniach końcowych. Niektórzy strażacy chodzili z butlami z gazem i palnikiem rozgrzewali nasady. Ludzie przynosili nam ciepłą herbatę. Stali, płakali, byli zszokowani - opowiada st. kpt. Ireneusz Ścibiorek.

Kiedy ogień jeszcze nie rozprzestrzenił się, za zgodą strażaków ludzie wbiegali do kościoła, chwytali ławki, konfesjonały, zdejmowali pospiesznie obrazy ze ścian, ktoś wziął szaty liturgiczne, inny księgi i ciężki mszał. Wynosili na zewnątrz, pospiesznie stawiali gdziekolwiek, gdzie było miejsce, i znów wbiegali do środka, jeszcze lekcjonarz, może obrus z ołtarza i koniecznie Najświętszy Sakrament. Odkręcili tabernakulum. Kilku silnych mężczyzn chwyciło je, wyniosło z kościoła, na mróz - a tej niedzieli było prawie minus 15 stopni Celsjusza.

Strażacy ugasili ogień około 21. Jednak całą noc dogaszali pożogę. Następnego dnia zaczęto porządkować rzeczy. Te, które zostały w świątyni, wyniesiono na plac przed kościołem.

Braniewo: Kilka dni po pożarze   Ławki i konfesjonały wywieziono do magazynu jednej z braniewskich firm Krzysztof Kozłowski /Foto Gość Kiedy wchodzi się do kościoła, wszędzie widać matowe sople. Wiszą na resztkach dachu, na balkonach i żyrandolu, na nadpalonych oknach i bezładnie sterczących belkach stropu. Wiszą wraz z Jezusem na zabytkowym krzyżu, w prezbiterium, w bocznych nawach. Posadzka świątyni pokryta jest kilkucentymetrową warstwą lodu.

Strażacy niosący drabiny wchodzą do kościoła i idą w kierunku prezbiterium. Stawiają je tak, by zdjąć duży zabytkowy krucyfiks. Po chwili niosą Chrystusa ukrzyżowanego. Wynoszą z kościoła. Kładą na oblodzone ławki. Kiedy podjechał samochód, chwycili krzyż, położyli na pace. - A Jezusa gdzie zabierają? - pyta starsza pani. - Do św. Katarzyny jedzie - odpowiada Anetta.

Wspomina niedzielę, kiedy stała na kościelnym placu. - Po prostu jeden wielki płacz. Spontanicznie wynosiliśmy przedmioty z kościoła. A w sercu wielki żal. Po czasie obraz płonącego kościoła był przerażający. Ścisk w gardle, bo przecież ta świątynia jest częścią naszego życia. Ale, jak widać, nadziei nie tracimy. Bierzemy się w garść, jesteśmy w pełnej gotowości - mówi Anetta, która jest katechetką, a dziś nadzoruje wywóz ławek, obrazów i konfesjonałów.

Figura św.  Antoni jest już w kaplicy na starej plebanii. Tam będą codzienne Msze św., bez zmian, o  godzinach, jak w kościele. Część rzeczy zaniesiono do pobliskiego Zespołu Szkół Budowlanych, gdzie w niedziele na sali gimnastycznej spotykać się będą parafianie, na Eucharystiach.

- Stałem i się modliłem. Kiedy wróciłem na plebanię, wówczas dopiero poczułem, jak jestem przemarznięty. Człowiek jest przytłoczony. Patrzyłem bezradnie… Ale dziś w sercu nie ma trwogi, została jedynie nadzieja i wdzięczność wobec ludzi, którzy z takim zaangażowaniem pomagają. W takich trudnych chwilach widać, że Kościół jest, trwa i ma się dobrze, choć nie ma dziś swojej świątyni - mówi ks. Edward Woliński.

Do proboszcza ktoś co chwilę dzwoni. Podczas rozmów pada wiele dobrych słów, że „modlimy się za was”, „zrobimy zbiórkę pieniędzy”. - Dzwonił braniewianin z okolic Płocka, że ma firmę ciesielską i jest gotów pomóc, bo w tym kościele był chrzczony, przyjął pierwszą Komunię św., był bierzmowany. Tragedia, a tyle dobra w ludziach wyzwala - zauważa ks. Edward. Przez plebanię przewija się wiele osób, przynoszą kolejne przedmioty, rozmawiają, pytają, co jeszcze trzeba zrobić. - Jesteśmy żywym Kościołem - jeszcze raz podkreśla proboszcz.

Parafia św. Antoniego w Braniewie została erygowana tuż przed II wojną światową - w 1938 r. Po wojnie, kiedy większość ewangelików musiała opuścić nasz region, w 1946 r. starosta braniewski przekazał parafii poewangelicki kościół św. Antoniego. Budowlę tę wzniesiono w latach 1830-1837. Projektował go wybitny pruski architekt Karol Fryderyk Schinkel, twórca wielu znaczących budowli, także na terenie Polski.

Remont spalonego kościoła można wesprzeć przesyłając pieniądze na konto: Parafia pw. św. Antoniego w Braniewie, nr konta 74 1940 1076 3094 3441 0000 0000

Przeczytaj  także: Braniewo - trwa walka z ogniem