Ciągnie w swoje strony

Krzysztof Kozłowski

publikacja 15.08.2018 22:00

Już po raz 30. odbyła się pielgrzymka z Jezioran do sanktuarium św. Rocha w Tłokowie.

Ciągnie w swoje strony Wspólna pielgrzymka to również okazja do wspólnych rozmów Krzysztof Kozłowski /Foto Gość

Kościół św. Rocha w Tłokowie odżywa jedynie dwa razy w roku - w drugi dzień świąt Zesłania Ducha Świętego i w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w przeddzień wspomnienia św. Rocha, który jest patronem tego miejsca. Tego dnia, na uroczystą Eucharystię odpustową, już od wielu lat ludzie pielgrzymują z pobliskich Jezioran, do sanktuarium św. Rocha i tego niezwykłego miejsca, którego początki upamiętnia pokryty mchem krzyż.

Pielgrzymkę prowadzi ks. Stanisław Jasiński, proboszcz parafii pw. św. Bartłomieja w Jezioranach, na terenie której znajduje się sanktuarium św. Rocha. - To już trzydziesta pielgrzymka - stwierdza po chwili zastanowienia. Dawniej ludzi było więcej, choć i dziś grupa ponad 200 osób robi wrażenie. Kiedy idą, po polach niesie się modlitwa, Różaniec, Koronka do Miłosierdzia, w między czasie śpiew.

- Idę pierwszy raz. Chora jestem, także jakoś się bałam. Ale w tym roku postanowiłam, że pójdę. Człowiek idzie z myślami, o co to sąsiedzi prosili, najbliżsi. A i o swoje zdrowie też trzeba się pomodlić, niech Bóg błogosławi - mówi pani Janina. Niesie z sobą bukiet ziół. Mienią się w słońcu, to gubią jaskrawe kolory, kiedy słońce chowa się za kolejną ciężką chmurą.

- A ja już chyba szósty raz idę. Tak co roku. Już się czeka na Wniebowzięcie, bo do Rocha iść trzeba. Pogoda, różnie bywało, choć najczęściej słońce jest. Tak, chyba nawet zawsze, kiedy idziemy. Za kapłanów się modlę, o zgodę w rodzinie - wyznaje pani Krystyna.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kościół był w opłakanym stanie. - Dach zawalony, górale go naprawiali. Ale już pielgrzymki były. Na zewnątrz kościoła był ołtarz polowy. Dziś szło nieco ponad 200 osób, ale przyjezdnych jest zawsze sporo. Z różnych stron przyjeżdżają. Zawsze jest dużo samochodów - mówi ks. Jasiński.

Mszy św. przewodniczył ks. Bartłomiej Koba. Po modlitwie była parafialna biesiada. Pajdy chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym znikały z tacek. Ludzie rozmawiali, często witali serdecznie, bo to jedna z nielicznych okazji,  aby się spotkać.

- Kiedyś mieszkałem w Jezioranach. Tam pobieraliśmy się z żoną. Dziś pod Barczewem. Ale przyjeżdżamy tu co roku. Ciągnie w swoje strony. Jesteśmy wierzącą rodziną, a to dobra okazja do modlitwy, do wypowiedzenia intencji - mówi pan Karol. - Chciałabym, żeby najstarsza córka wyzdrowiała. Ma nowotwór. Już raz operowali. Teraz ma mieć drugą w Warszawie. Modliliśmy się za nią - dodaje jego małżonka Maria.