Gwiazdka już się zapaliła

Krzysztof Kozłowski

|

Posłaniec Warmiński 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Bądźmy sami dobrymi ludźmi i cieszmy się radością dawaną innym. Niech miłość i zgoda, która wraz z Dzieciątkiem Jezus przychodzi na świat, zapanuje wszędzie.

– Składamy wszystkim czytelnikom najserdeczniejsze i najcieplejsze życzenia – mówi pani Barbara. – Składamy wszystkim czytelnikom najserdeczniejsze i najcieplejsze życzenia – mówi pani Barbara.
Krzysztof Kozłowski /Foto Gość

Kiedy zbliżają się święta Bożego Narodzenia, w sercach Kresowiaków budzą się sentymentalne wspomnienia. Wraz z bliskimi po II wojnie światowej musieli opuścić swoje rodzinne strony. Przywieźli ze sobą nie tylko tęsknotę za rodzinnymi stronami, ale też bożonarodzeniowe zwyczaje. – Wszystko, co my, Kresowiacy, do dziś robimy, przywieźliśmy z Kresów Wschodnich, gdzie nasze rodziny mieszkały przed wojną. Wszędzie, gdzie jesteśmy, podtrzymujemy rodzinną tradycję – podkreśla Barbara Morawska, prezes Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Mrągowie.

Lepsza owieczka

Oczywiście, jak w każdym domu, na początku trzeba posprzątać wszystkie kąty, pomyć, poustawiać ozdoby. – Potem trzeba zacząć myśleć o tym, że niedługo stanie choinka. Nie taka plastikowa z marketu, ale żywa, pachnąca, niczym w rodzinnym domu, kiedy dziadkowie z tak ogromną troskliwością, miłością, i starannością dbali o każdy szczegół. Trzeba zrobić klejone łańcuchy, naturalne ozdoby, choćby malowane niewielkie szyszki z modrzewia. Mógł i aniołek zawisnąć. Z nostalgią wspominam rodzinne święta – uśmiecha się pani Barbara. Na początku grudnia gospodynie wypiekały pierniczki, które chowało się przed dziećmi, żeby do Wigilii dotrwały. – Jednak kiedy czuć było mocną woń wypieków, dzieci zawsze je znajdowały i uszczuplały zapasy. A kiedy nastał już wieczór wigilijny, wychodziły przed dom i wypatrywały na niebie pierwszej gwiazdki. Potem biegło się do domu z nowiną: „Gwiazdka już się zapaliła!” – wspomina pani Barbara. W tym czasie gospodyni przygotowywała stół. Obowiązkowo biały obrus, pod nim pachnące sianko z tegorocznego zbioru. Po wspólnym posiłku gospodarz wychodził z sianem do swoich zwierząt, żeby dać im je do schrupania. Ale pilnie baczył, które zwierzę pierwsze złapie źdźbło trawy. Jeśli wzięła go owieczka, to będzie dobry, urodzajny rok, bo ona rodzi bliźnięta. Jeśli krowa, może być gorzej, bo ona ma tylko jednego cielaczka – opowiada.

Maria Jarczewska urodziła się na Kresach. Wraz z rodzicami przyjechała do Mrągowa w 1956 r. – Tradycja dotarła razem z nami. Wszystko, co było w domu na Kresach, zostało przeniesione przez mamę. Teraz ja jako mama i babcia przekazuję to swoim dzieciom, a z kolei dzieci – moim wnukom. Nasz dom w święta wygląda tak, jak mówiła Basia. Biały obrus, opłatek i sianko, a na stole same pyszności – uśmiecha się. Przygotowania do świąt rozpoczynały się wraz z I niedzielą Adwentu. – Mieszkaliśmy na wsi, więc w obórkach były zwierzęta. Niektóre z nich świąt nie dożyły, bo przecież trzeba przygotować pyszności, które pojawiały się na stole w kolejnych dniach Bożego Narodzenia. Podczas Wigilii były wyłącznie dania postne. Dużo wcześniej przygotowywaliśmy śliżyki – wspomina pani Maria. Śliżyki to malutkie kluseczki, które podaje się z masą makową, miodem i mlekiem makowym. – Dzieci często spały na Pasterce, bo maku się najadły, a sen wtedy sam przychodzi – śmieje się. Na stole musiały być śledzie. Nie były to matiasy, jakie obecnie kupuje się w sklepach. To były śledzie z głowami i mleczem, z beczki, bardzo słone. – W przygotowania świąt włączane były dzieci. Pamiętam, że z siostrą na zmianę ucierałyśmy mak w makutrze, bo nie było maszynek ani gotowego maku mielonego, jaki dziś w markecie można kupić. Trzeba było bardzo długo ucierać, żeby mleczko makowe się pojawiło – wspomina pani Maria.

Ewangelię czytał tata

W wigilijny wieczór, kiedy już dzieci przyszły do domu z nowiną, że pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie, cała rodzina gromadziła się przy stole. – Wieczerzę rozpoczynały modlitwa i czytanie fragmentu Ewangelii, który mówi o narodzeniu Dzieciątka Jezus. Zawsze czytał tata… – opowiada ze wzruszeniem pani Maria. – Potem błogosławił opłatek, błogosławił nas. Błogosławił i dziękował Bogu za potrawy, które były na stole. Następnie dzieliliśmy się opłatkiem i zasiadaliśmy do posiłku. Na stole nie było barszczu czerwonego, nie było tego w naszej rodzinnej tradycji świątecznej. Były pierogi z ciasta półdrożdżowego z grzybami, smażone na oleju. Z takiego samego ciasta robiło się pierożki z mielonym makiem i z bakaliami. Miały różne kształty. Kwadratowe chusteczki były z grzybami, zaś trójkąciki z makiem. Moje dzieci do dziś zajadają się tymi pierogami – mówi z satysfakcją pani Maria. Podczas Wigilii było wiele dań z ryb. – Nigdy nie było dań z łososia – śmieje się. – To były ryby, które występowały w pobliskich jeziorach i rzekach – wyjaśnia. Podczas świąt nie mogło również zabraknąć kisielu żurawinowego. – Wcześniej zbierało się żurawiny na bagnach. Z nich przygotowywało się albo kisiel półpłynny, którym popijano jedzenie, albo gęsty. Mój tata uwielbiał biały kisiel z owsa. Z siostrą nie lubiłyśmy tego, bo miał dziwny zapach. Do tego obowiązkowo kompot z suszu. Kiedy tylko owoce zaczynały dojrzewać w przydomowych sadach, zrywałyśmy je, by potem suszyć w dużych piecach chlebowych. Potem dodawało się wszystkie przyprawy, choćby goździki i cynamon – opowiada. Na chwilę przerywa, jakby wracając myślami w ciepłe od rodzinnej miłości dni. – Czuję wręcz te zapachy dziecięcych świąt, goździki, cynamon, grzyby suszone, żurawina, susz… Pod koniec Wigilii na stole pojawiał się piernik staropolski. Zawsze był przygotowywany już przed I niedzielą Adwentu. W piątek ciasto było zagniecione. Mama wynosiła je do piwnicy. Wypiekany był na trzy dni przed Wigilią, żeby do świąt zdążył skruszeć. Pyszny był – wspomina. Rodzina przy stole siedziała bardzo długo. Po posiłku było kolędowanie. – Pochodzę z rodziny rozśpiewanej. Mój tata akompaniował nam na pianinie. W końcu był przez pięćdziesiąt lat organistą. Śpiewaliśmy do momentu, kiedy trzeba było iść na pasterkę. Kto miał blisko do kościoła, ten szedł. Kto miał dalej, przyjeżdżał saniami. Bo przecież na całą wieś był tylko jeden samochód. I to nie zawsze – opowiada pani Maria. Pierwszy dzień świąt spędzano w gronie rodziny. – Wtedy się już stoły aż uginały. Wszystkie pieczyste: baranina, wieprzowina, cielęcina i dużo dzikiego ptactwa – jarząbki, kuropatwy. Tego ptactwa wszędzie było mnóstwo. Teraz nie uświadczy się stada kuropatw. Dawniej to był pospolity ptak. Były zające i dziczyzna. Na święta była obfitość jedzenia – wspomina.

Święta u progu

Dziś przed kolacją Ewangelię czytają wnuki. Potem jest tak jak przed laty. – Trzeba przekazywać tradycje. Jeśli tego nie zrobimy, to za kilkadziesiąt lat Wigilia będzie spędzana w pubie. Trzeba wspominać, opowiadać, uświadamiać, że to nasza tożsamość. Pamiętam, mój dziadek, zanim usiedliśmy na krzesła, kazał z nich zdmuchnąć nasze rodzinne duszki, bo przyszły i zasiadły przy stole przed nami. Trzeba dmuchnąć i powiedzieć: „Posuń się, duszyczko”. Dopiero po tym można było usiąść. Nie można było też zrywać się od stołu pierwszemu, bo nie doczekasz do następnej Wigilii. Wstawaliśmy zawsze razem, niczym na rozkaz. Kazał zawsze troszkę resztek zostawić na stole, bo jak pójdziemy na pasterkę, to duszyczki przyjdą i zjedzą. Wszystko to pamiętam z dzieciństwa, choć byłam jeszcze szkrabem. Sześć lat miałam, kiedy opuszczaliśmy rodzinne strony – mówi pani Maria. Oczywiście ważne było, kto pierwszy w Wigilię odwiedza dom. Jeśli mężczyzna, to dobry znak. Jeśli kobieta, nie wróżyło to najlepiej. – Coś w nas zostało z tych dni. Mieszkamy w czterorodzinnym domu. Sąsiad też jest Kresowianinem. Kiedy jest Wigilia, puka do nas i wchodzi, mówiąc: „Masz tam pożyczyć coś?”. Nieco później mój mąż idzie do niego, żeby tylko pierwszym gościem był chłop – śmieje się pani Maria.

– Święta u progu, stąd składamy wszystkim czytelnikom najserdeczniejsze i najcieplejsze życzenia, takie jak ciepły, świeżo upieczony chleb. Żeby nam się wszystkie trudne sprawy rozwiązały jak supełki. Żeby w nas złośliwe jędze pozamieniały się w aniołki. I zdrowia, i spokoju, i przyjaźni. Bądźmy sami dobrymi ludźmi i cieszmy się radością dawaną innym. Niech miłość i zgoda zapanują wszędzie – życzy pani Barbara.

W tym roku Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Mrągowie obchodzi 30-lecie. – Już od trzydziestu lat tworzymy olbrzymią, kresową rodzinę! Pierwsze spotkania zainicjował Ryszard Bitowt. Wspaniały człowiek i mówca. Do tej pory było czworo prezesów: śp. Ryszard Soroko, śp. Aniela Dobielska, Hanna Szymborska, a od roku jestem ja. Naszym kochanym dzieckiem jest Festiwal Kultury Kresowej, który odbywa się w sierpniu. Nas ubywa. Musimy myśleć o młodzieży, o tym, żeby przekazywać nasze tradycje, co staramy się czynić – dodaje Barbara Morawska.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.