Już w grudniu na ekranach polskich kin zagości pierwsza część filmowej ekranizacji powieści „Hobbit albo tam i z powrotem” J.R.R. Tolkiena. Nie ulega wątpliwości, że to jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku, a dla wielu osób nawet dekady.
Nie ma wielkiego sensu przytaczać ani fabuły, ani historii powstawania tego dzieła. Ja cieszę się, że – mam wielką nadzieję – znowu zagości na świecie pewna „moda” na Tolkiena, co sprawi, że wiele osób sięgnie do twórczości tego wybitnego chrześcijańskiego twórcy.
Z drugiej strony – nie tak dawno w Radiu Olsztyn, podczas audycji dziecięcej, uczestnicy wymieniali swoich ulubionych bohaterów z „Władcy Pierścieni”. Padały – oczywiście – imiona Froda, Aragorna, Gandalfa. Prowadząca, która – zdaje się – chciała zauważyć, że dzieło Tolkiena to opowieść również o kobietach, podała przykład Arweny. Myślę sobie, bardzo dobrze – nie można nie dostrzegać heroizmu bohaterek tej, mimo wszystko, męskiej opowieści. Przy opisie jednak postaci Arweny powiedziała: „Partnerka Aragorna”.
Do szło do mnie wtedy, jak bardzo można spłycić każde uczucie. Arwena – najpiękniejsza z elfów, kobieta, której nawet największy z wojowników nie był godzien, dla której Aragorn czynił właściwie wszystko, łącznie z rozstaniem na wiele lat – partnerką? Czy Julię można nazwać partnerką Romea? Czy Odyseusz wracałby 20 lat do swojej partnerki? A czy Kmicic na kulig zabrał partnerkę?
Nie. Julia, Penelopa, Arwena czy Oleńka to nie były partnerki. To były ukochane, umiłowane, dla których warto poświęcić wszystko. Bo to właśnie jest Miłość, której świat boi się coraz bardziej.