Maja, dziewczynka z autyzmem, musiała wyjść z kościoła po słowach, że „świątynia to nie plac zabaw”.
Wielu rodziców z dziećmi autystycznymi nie chodzi w ogóle na Msze św. albo po pierwszych nieprzyjemnych komentarzach wraca do domu i już stamtąd nie wychodzi. Mogę ich zrozumieć, dlaczego czują się odrzuceni. Mogę także zrozumieć księdza, któremu dziewczynka przeszkadzała w głoszeniu kazania – mógł nie widzieć znaczka „Mam autyzm”, a faktem jest, że niektóre dzieci w kościołach zachowują się dość skandalicznie i to przy zerowej reakcji ze strony rodziców.
Tu jednak najważniejsze jest – moim zdaniem – to, co stało się po wyjściu z kościoła. Monika, mama Mai, rozgoryczona (bo była to przecież przynajmniej teoretycznie Msza św. dla dzieci, a jej córka bardzo cieszyła się, że "przyszła do Jezuska") zawołała w kierunku nieba: „Jezu, dlaczego? Zrób coś!”. I On zrobił to, w co często nie wierzymy, a raczej nie jesteśmy świadomi, że to Jego działanie. Zesłał Ducha Świętego, który dał Monice siły i odwagę do powrotu do kościoła, do decyzji, że mimo wszystko będzie co tydzień chodzić z Mają na Msze św., a dodatkowo postara się zachęcić innych rodziców do takiego kroku – może nawet powstanie duszpasterstwo dla rodzin dzieci z autyzmem.
A wszystko przez, a właściwie dzięki jednemu – wydawałoby się – porywczemu księdzu. Monika zrobiła wtedy to, co mogła najlepszego – kiedy ludzka siła nie wystarcza, trzeba poprosić o pomoc. I pozwolić Mu działać.