Pieniądze nie śmierdzą, ale śmierdzi psująca się od głowy ryba. Na głowie złodzieja dziś już czapka nie gore, a świeci korona. Chyba, że ukradnie śrubokręt. Ale o co chodzi?
Jak ukraść komuś pieniądze w świetle prawa? W Polsce to nic trudnego. My potrzebujemy jakichkolwiek pieniędzy na to, by przeżyć, dłużnik chce zapłacić jak najmniej, a sąd chce się wykazać swoją skutecznością, więc przywdziewając płaszcz wyśmienitego negocjatora, doprowadza do ugody – a więc jest „the best”.
Pewnie gdybym był piękny i inteligentny, mieszkał w dużym ośrodku miejskim, pracował w międzynarodowej korporacji, miał cug na kasę i czytałbym odpowiednią prasę, jednocześnie oglądając odpowiednie stacje telewizyjne, rozumiałbym to i traktował jak normalność. Ale… inteligencja marna, zaścianek Polski, już nie młody i nie piękny, więc i nie bogaty. Dlatego nie rozumiem. Jednym słowem ciemnogrodzianin z banalnym moherowym nakryciem głowy.
Ale co się stało?, pytam.
Jest dobra wiadomość: Olsztyński szpital wojewódzki wygrał przed sądem z Narodowym Funduszem Zdrowia 8,8 mln zł za nadwykoniania z 2011 roku. Domagał się ponad 11 mln zł, ale „choć w pełni nie jestem zadowolona z wypracowanego przed sądem kompromisu, to cieszy mnie perspektywa szybkiego uzyskania pieniędzy” – mówi dyrektorka szpitala.
I ta dziwna zależność, że: „dzięki temu, że się porozumieliśmy, nie będziemy apelować ani my, ani – jak mnie zapewnił dyrektor NFZ – strona przeciwna. Dlatego mam nadzieję, że szybko otrzymamy te pieniądze, co pozwoli nam zbilansować sytuację finansową szpitala”.
I tego nie rozumiem. Płacę składkę zdrowotną państwu (NFZ). Ono ma obowiązek zapłacić za moje leczenie szpitalowi. Ale nie płaci, gdyż okazało się, że akurat jestem tym „o jednego za dużo”. Ci, którzy pracowali, bym jednak powrócił do zdrowia, domagają się od państwa, by za to zapłaciło 3 tys. zł – koszt leków, personelu, wtłaczanego w mnie tlenu, skalpela, nici chirurgicznych, rękawiczek jednorazowych i wykwintnych obiadów.
Państwo na to: „nie dam, moje pieniądze, moje, moje!”. Ja rozumiem to tak: państwo przywłaszczyło sobie moje pieniądze, a ponadto okrada pracujący w szpitalu personel, który idzie do sądu, bo przecież do sądu pójść każdy może, a w tym przypadku nawet musi, bo dostawcom zapłacili, a sami musieli na to wziąć kredyt. Spotykają się w sądzie, a sąd mówi: „dogadajcie się, ładnie to będzie wyglądać, ty dostaniesz cokolwiek, ty zapłacisz mniej, będzie pan zadowolony”. I tak państwo przywłaszczyło sobie 2,2 mln zł, które powinno trafić do szpitala, a już nigdy nie trafi. A wszystko w świetle prawa!
Mój przyjaciel dwa lata temu był szczęściarzem. Podpisał kontrakt budowlany o wartości ponad 1 mln zł. Okazało się jednak, że trafił na oszusta, który nie zapłacił mu ani grosza po zakończonej budowie.
Tak szczęście zmieniło się w ogromną tragedię rodziny. Nie pomogła policja, rozmowy, prośby. Aby pójść do sądu, musiał wpłacić 10 proc. wartości roszczonej kwoty. Pożyczył 10 tys., by powalczyć choćby o 100 tys. zł.
A sąd? „Dogadajcie się.” I tak dłużnik zapłacił mu 60 tys. zł. Czyli… zyskał 40 tys., bo drugi raz nie można przed sądem dochodzić wynegocjowanego roszczenia. W świetle prawa dłużnik okradł mojego przyjaciela na 40 tys. zł. Sąd orzekł: oddaj mu 60 tys., a będzie jakbyś oddał 100 tys. Pomijam fakt, iż do odzyskania jest jeszcze 900 tys. zł, co w świetle polskiego prawa może przełożyć się na jakieś 500 tys. odzyskanej należności. Co śmieszne dłużnik śmieje się, bo jemu nie opłaca się zapłacić. Sądu się nie boi, bo sprawy trwają długo, bo po wyroku można się odwołać, potem znów się odwołać, potem odwołać się od odwołania, a pieniądze na adwokatów ma, bo ukradł.
Nie rozumiem. Nie rozumiem tego, że w świetle polskiego prawa państwo okrada swoje instytucje, nie płacąc im za wykonaną pracę. Nie rozumiem, jak w świetle polskiego prawa dłużnik okradł mojego przyjaciela z 40 proc. dochodzonej kwoty i nie ma zamiaru płacić reszty należności.
I chciałbym jeszcze coś napisać, ale nie wiem co, bo po prostu taka sytuacja jest dla mnie nazbyt niezrozumiała. I pomyśleć, że za 2012 r. olsztyński szpital wojewódzki wypracował ponad 20 mln zł nadwykonań. Ile z tej kwoty ukradnie mu w świetle prawa państwo? I pomyśleć, że mój przyjaciel jest napiętnowany, bo nie jest w stanie uregulować swoich należności, choć to nie on ukradł, a został okradziony. Co najgorsze, to złodziejowi sprzyja prawo.
Wydaje się, że dziś już cała ryba jest zepsuta, a przykazanie „nie kradnij” nie ma już znaczenia, bo złodziej to człowiek zaradny, przedsiębiorczy i dbający o własny interes. Chyba, że ukradł śrubokręt. Wtedy pójdzie siedzieć.