Reklama jest wszędzie. I nawet w filharmonii nie można od niej uciec.
Statystyczny Polak podobno chodzi do filharmonii raz na 130 lat. Sam niedawno się wybrałem, a jako że nie był to mój pierwszy raz (nawet w tym roku), moją statystyczną średnią już dawno wyrobiłem.
Mam też postanowienie chodzić częściej, gdyż uczucia temu towarzyszące są niezwykłe. Można wiele pisać o tym, jak wiele różnorakich emocji można zawrzeć nawet w krótkim utworze, jak ważna jest rola muzyka, który przez cały koncert w zasadzie tylko raz korzysta ze swego instrumentu, ale gdyby się spóźnił o ułamek sekundy już wkradłby się dysonans. I można się nawet spierać, kto ma trudniej – czy właśnie ten, kto ma do zagrania jeden jedyny dźwięk, czy też ten, kto gra praktycznie bez przerwy.
Chciałem jednak zwrócić uwagę na coś innego. Każdy człowiek ma jakieś skrzywienie zawodowe w związku z wykonywaną pracą, ja również takie skrzywienie posiadam. Dlatego mimo wyjścia zupełnie prywatnego patrzyłem na fotografów, mimowolnie szukałem odpowiednich miejsc do dobrego ujęcia pianistki, najlepszego oświetlenie i innych takich szczegółów. Zwróciłem też uwagę na dwie sprawy.
Po pierwsze – na widowni było trochę wolnych miejsc. Nie twierdzę, że sala zawsze ma być pełna, ale jednak tego wieczoru olsztyńską orkiestrą dyrygował sam Krzysztof Penderecki, o którym powiedzieć, że jest kompozytorem wybitnym – to zdecydowanie zbyt mało. Kiedy dzwoniłem rezerwować bilety, byłem przekonany, że wszystko już wyprzedane – tymczasem jeszcze na kilka dni przed koncertem było naprawdę sporo wolnych biletów. Byłem tym nie tylko zdziwiony, ale i trochę zasmucony. Jednocześnie jestem naprawdę skłonny uwierzyć w przytoczoną na początku tego tekstu statystykę.
Druga rzecz, jaka mi bardzo nie pasowała podczas koncertu, to lokowanie produktu. Mianowicie podczas zapowiedzi koncertu pana Krzysztofa Pendereckiego konferansjer podziękował konkretnej firmie, która wypożyczyła taki a taki, wspaniały samochód, który przywiózł kompozytora z Warszawy, woził go po stolicy Warmii i Mazur, a potem do Warszawy odwiózł.
Do filharmonii oczywiście będę chodził dalej – to wspaniałe doświadczenie, a to, że nie ma pełnej sali? Mnie to nie przeszkadza, a większa szansa na to, że dostanę bilety.