W ostatnich dniach odbyły się wybory sołtysów i rad sołeckich. Wiele się mówi o posłach, senatorach, prezydentach, ale o tych, którzy są najbliżej ludzi właściwie nie słychać. A przecież to jedne z ważniejszych dla mieszkańców poszczególnych miejscowości decyzje.
Sołtys organizuje życie wioski, wpływa na decyzje dotyczące rozwoju terenów wiejskich i aktywizuje innych do zaangażowania.
Zły sołtys to utrudnienie życia i ciągłe narzekanie. Dobry oznacza integrację, nowe inicjatywy i chęć podejmowania działania przez obywateli.
Można powiedzieć, że wybory sołtysów i rad sołeckich to forma demokracji bezpośredniej. Mieszkańcy poszczególnych wiosek gromadzą się, aby zagłosować na konkretną osobę i powierzają jej na kilka lat zarządzanie wioską.
Dlaczego w mediach nie mówi się o tym? Może dlatego, że sołtysi nie tworzą prawa, nie mają dużego budżetu do wykorzystania i nie są z partyjnego klucza. Jednak, tak sądzę, są to jedne z ważniejszych wyborów, gdyż są świadectwem troski o małą ojczyznę.
Znajomi opowiedzieli mi o wyborach w kilku niewielkich miejscowościach. W poprzednich latach zazwyczaj zjawiało się na nich kilkadziesiąt osób. W jednej z nich na 500 uprawnionych - przychodziło głosować około 50 wyborców.
W tym roku coś się jednak zmieniło. Podczas ubiegłotygodniowych wyborów pewna wiejska świetlica pękała w szwach, gdyż zjawiło się 150 osób. Było dwóch kandydatów, dwie frakcje poparcia i sporo emocji wyborczych.
Co się stało? Mieszkańcy poszczególnych osiedli zrozumieli, że trzeba być aktywnym, by mieć wpływ na swoją "małą ojczyznę" w najbliższych latach.
Żeby wybudować drogę, trzeba mieć siłę przebicie i poparcie w gminie. Aby zdobyć dotację na wiejską świetlicę, musi być ktoś, kto będzie za tym chodził.
I to są właśnie zadania dla tysięcy sołtysów w Polsce. Od tych ludzi zależy, jak żyje się na co dzień milionom mieszkańcom wsi.