Trzeba przejechać koniem 90 metrów i oddać strzały do trzech tarcz.
Już po raz czwarty pod Grunwaldem rozegrano międzynarodowe zawody łucznictwa konnego. W tym roku, po raz pierwszy, mają one rangę pucharu Europy. Do współzawodnictwa o laur najlepszego łucznika konnego przystąpiło ponad 50 zawodników z 9 krajów. - Mamy zawodników z tak egzotycznych państw, jak Iran, gdzie tego typu sport to sport narodowy - mówi dyrektor Muzeum Bitwy pod Grunwaldem Szymon Drej.
W ciągu trzech dni rozegrano kilka konkurencji, w tym koreańską i grunwaldzką. - Różnią się one szczegółami. W jednej trzeba trafić w jedną tarczę, w innych są trzy tarcze. Inaczej liczy się punkty - wyjaśnia dyrektor.
- Widzimy konkurencję węgierską - wyjaśnia Hubert. - Trzeba przejechać koniem 90 metrów i oddać strzały do trzech tarcz. Nie ma limitu strzałów. Wszystko zależy od tego, ile zawodnik zdąży ich oddać. Tarcze są punktowane - cztery, trzy i dwa punkty. Ale, oprócz punktów do tarczy, liczy się również czas przejazdu - mówi.
- Świetne widowisko. Dynamika koni, niezwykła zręczność zawodników. Proszę spojrzeć, niektórzy stają na strzemionach - mówi Dorota. Na co dzień uprawia jeździectwo. Przyjechała tu, bo kocha konie.
Przy okazji turnieju muzeum przygotowało również atrakcje dla rodzin. Każdy mógł strzelać z łuku, wziąć udział w wykładach dotyczących historii tej broni. - Bo to nie tylko coraz popularniejszy sport. Jako muzealnicy chcemy edukować młode pokolenie. Mówimy więc o tradycji łuku i łucznictwa konnego, które ma przecież swój związek z bitwą pod Grunwaldem. Pamiętajmy o tym, że oddziały tatarskie walczyły po stronie wojsk polskich, a ich główną bronią były właśni łuki. Wszystko zaczęło się pod Grunwaldem - mówi.