W Instytucie Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II w Olsztynie odbyło się spotkanie z kpt. Józefem Rusakiem, jednym z pierwszych żołnierzy mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" w sławnej 5. Brygadzie AK, nazywanej Brygadą Śmierci.
Józef Rusak ps. „Bylina” urodził się 17 marca 1920 roku we wsi Falewicze, gm. Kobylnik. Działał w konspiracji, a w 1943 roku doszedł jako łącznik do oddziału por. Antoniego Górzyńskiego „Kmicica”. Po rozbrojeniu „Kmiciców” stał się jednym z pierwszych żołnierzy mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
- Był on bardzo dobrym dowódcą. Jemu zawdzięczam, że przeżyłem i dożyłem tylu lat - mówi kpt. Rusak. Zaznacza, że „Łupaszka” miał w sobie siłę, trzymał mocno dyscyplinę - karał nawet chłostą, ale był sprawiedliwy. - Traktowaliśmy go jak ojca - wspomina kpt. Rusak.
Na spotkaniu w IKCh opowiadał o kilku akcjach, w jakich brał udział, m.in. o bitwie pod Worzianami. - Niemcy jakoś się dowiedzieli, że tam stoimy i przyjechali do wsi. Myśmy tych Niemców odpędzili, a oni się wycofali na cmentarz - tam były groby, drzewa, mieli się za czym chować. Gdy Niemcy zostali rozbici, wycofaliśmy się z wioski, ale śledzili nas Rosjanie i z nimi też walczyliśmy, we wsi Radziusze - wspomina żołnierz.
Dodaje jednak, że z żołnierzami sowieckimi walczyło się łatwiej. - Oni w większości byli pijani, nie patrzyli, tylko krzyczeli „hura!”, biegli i strzelali na oślep. Nam zawsze „Łupaszka” powtarzał, żeby nie marnować amunicji, że jeśli nie mam 90 proc. pewności, że trafię, to mam nie strzelać - opowiadał kpt. Rusak.
Po rozwiązaniu 5. Brygady AK „Bylina” jako dowódca drużyny ruszył w kierunku linii Curzona, wrócił do Wilna, a potem w swoich rodzinnych stronach zorganizował swój oddział - partyzanci wykonywali wyroki na konfidentach i rozbijali sowieckie urzędy gmin. - Wtedy za wódkę można było nawet czołg dostać. Dostaliśmy za nią umundurowanie, dwa samochody i jeździliśmy na inspekcje jako Sowieci. Tak zbieraliśmy informacje o konfidentach - wspomina „Bylina”.
Kpt. Józef Rusak po wojnie spędził kilka lat w więzieniu, był bity i poniżany, ale nie poszedł na proponowaną współpracę z UB Łukasz Czechyra /Foto Gość Przyjechał do Polski najpierw do Lublina i potem na Warmię, gdzie z miejsca się zakochał i ożenił. Tutaj dalej pomagał żołnierzom „Łupaszki” - samego majora spotkał nawet w Olsztynie na poczcie. To „Bylina” dostarczał lekarstwa, które zabierała od niego Danuta Siedzikówna „Inka”. - Raz stałem w kolejce po zapomogę w państwowym urzędzie repatriacyjnym. Patrzę, a tam moi dwaj koledzy z kompanii szturmowej. Wychodzę z kolejki, witam się, ale oni jakoś nie bardzo chcieli ze mną gadać... To myślę: "No nic" i wracam na swoje miejsce. Przyjechał kasjer z pieniędzmi, a ci moi koledzy odchylili płaszcze, rozbroili policjantów, zabrali kasę i uciekli. Ja tam stoję, alarm, myślę, jak tu się wycofać, a już wojsko przyjechało. No to stałem. Potem wróciłem do domu, spotkałem koleżankę, a ta mówi, jaki ja jestem odważny. Ludzie z kolejki mówili, że taka odwaga, wojsko wszędzie, a ten ani drgnął. Myśleli, że ja jestem wspólnikiem tamtych. I tak zostałem bohaterem - opowiada Józef Rusak.
Po przeprowadzce z Olsztyna do Lidzbarka Warmińskiego został w 1948 roku aresztowany przez UB. W więzieniu spędził kilka lat, był bity, poniżany, UB próbowało go nawet zwerbować. - Przyprowadzili do więzienia żonę i synka, miał kilka miesięcy, dali herbatę, ciastka. Powiedzieli, że tak może być, muszę tylko podpisać i donosić. W celi siedziałem wówczas z jednym majorem. Powiedziałem mu, że podpiszę, ale nie będę kapował. On na to, że jak mnie raz złamią, to potem zawsze będą łamali, a ja do końca życia nie znajdę spokoju. Wtedy powiedziałem tym, co mnie przesłuchiwali, że nie podpiszę. Że sumienie mi nie pozwala - przelewałem z kolegami krew, a teraz mam na nich donosić? Nie zgodzę się - opowiadał J. Rusak.
Więcej w numerze 6. "Posłańca Warmińskiego - Gościa Niedzielnego".