Głód alkoholowy sięgnął zenitu. Zacząłem zanurzać rękę w toalecie, żeby nabrać z niej dłonią wino. Musiałem się napić. A w duszy stanowczy głos: „Co ty robisz?”...
Przyznanie się mocarza do bezsilności jest czymś niezwykłym. – Przecież wypieliłam działkę, zrobiłam śniadanie, obiad i kolację dla pięciorga dzieci, wszystko jest wyprane i posprzątane. Ja byłam mocarz. A że wypiłam sześć piw? To normalne. Byłam jeszcze większy mocarz po tych piwach! I dla mnie, takiego mocarza, przyznanie się, że jestem bezsilna wobec tych trzydziestu centymetrów płynu w butelce, byłoby niczym obnażenie się przed tłumem ludzi. Do zaakceptowania prawdy, że ten problem mam, potrzebowałam dwóch lat. Przyznanie się do bezsilności wobec alkoholu, a już do tego, że to on kieruje moim życiem, wymagało prawdy. To trudna walka. To ja kierowałam swoim życiem! Przecież piłam, kiedy chciałam. Ale pojawiło się pytanie: „Kiedy ja nie chciałam?”. Bo dlaczego, kiedy tak bardzo chciało się pić, nie napiłam się po prostu wody? A kiedy była nerwowa sytuacja w domu, nie poszłam do kościoła, na spacer czy do koleżanki, która nie pije, tylko poszłam tam, gdzie się pije? Okazało się, że to te trzydzieści centymetrów kierowało moim życiem – wspomina Beata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.