W Galerii Jednego Wiersza w ramach Dni Olsztyna odbyło się spotkanie upamiętniające twórczość Marii Zientary-Malewskiej.
Postać poetki wspominała jej siostrzenica Maria Surynowicz, córka brata Zientary-Malewskiej. - Ciocia urodziła się 4 września 1894 r. w Brąswałdzie, kiedy stodoły były pełne. Odeszła po 90 latach życia w październiku 1984 r., kiedy znowu stodoły były pełne. Można to symbolicznie odnieść do plonu jej pracy - mówiła pani Maria.
Zientarowie mieli 9 dzieci. Jednak los nie był dla nich łaskawy. Większość umarła wcześnie bądź zginęła na wojnie. - Tak jak mój ojciec. Był ukochanym bratem cioci. Kiedy się urodził, miała 18 lat. Kiedy po urlopie wracał na front, ciocia odprowadziła go na rozstajne drogi Brąswałdu. Ojciec odwrócił się i powiedział: „Słuchaj, Marychno, ja cię bardzo proszę. Zaopiekuj się moją rodziną, bo ja z tej wojny nie wrócę”. Nie wrócił... - wspominała.
Po wojnie pani Maria z matką zamieszkały razem z poetką. Marychna pracowała w kuratorium oświaty i urządzała olsztyńskie szkolnictwo. Jednak nie pracowała długo, bo nie była w partii, a jej postawa katoliczki nie podobała się ówczesnej władzy. Mieszkały wówczas na ul. Mickiewicza 17. - Ciocia, moja babcia od strony mamy, moja mama, moja młodsza siostra i ja. W 1947 r. odnalazła się jej pierwsza sympatia. Ich drogi wcześniej się rozeszły. On w czasie wojny stracił żonę. Odnalazł ciocię. No i pobrali się, jednak wujek wkrótce zmarł. I znowu byłyśmy domem pięciu kobiet - wspominała pani Surynowicz.
Maria Zientara-Malewska otrzymała nową pracę dzięki dr. Władysławowi Gębikowi. - Zaczęli zbierać folklor warmiński, żeby uratować go od zapomnienia. Jako młoda dziewczyna jeździłam z nimi. Wszędzie mnie zabierali. Jeździliśmy zdezelowaną warszawą przecudownymi drogami, duktami leśnymi do gospodarstw warmińskich oddalonych od wsi. Ciocia słuchała legend opowiadanych często przez bezzębne już babcie. Potem opracowywała je literacko. Pan Lubomierski zbierał pieśni warmińskie. Nie było zeszytów nutowych. On szybciutko rysował pięciolinie, klucz wiolinowy i kiedy te babcie śpiewały, szybko nanosił nuty na pięciolinie - mówiła pani Maria.
- Ciocia zupełnie nie przywiązywała wagi do rzeczy materialnych. Po jej śmierci pozostały tylko teczki i teczki, i teczki... - podkreślała.