Wymagało wielkiej odwagi, by świadomie i jawnie opowiedzieć się za Polską...
Dziwnych i wstrząsających przemian doznać musieli moi rodacy mazurscy w latach od 1914 do 1920 r. Jeszcze krótko przed wojną światową dużo opowiadano, przede wszystkim na wioskach, o znakach i cudach, które objawiły się na niebie. Niektórzy chcieli widzieć pod szarym niebem, wśród piętrzących się ciemnych zwałów chmur, ognisty miecz, który z wolna posuwał się nad krainą mazurską. Inni znów widzieli ognisty krzyż, który chwilę trwał na niebie i nagle znikał. Na pewnej górze powiatu nidzickiego czasami słyszeć się miało o północy rżenie koni, brzęk uzbrojonych rycerzy, ostre rozkazy i jęk okutych w kajdany jeńców. Opowiadano starą przepowiednię o wielkim cesarzu z krótką i suchą ręką, któremu pozostał tylko mały pod lipą kawałek ziemi. O tym wszystkim i innych rzeczach ciągle słyszałem. Słyszałem, jak niejeden starzec o siwych włosach i niejedna staruszka opowiadali powieści, którym z wielkim skupieniem przysłuchiwali się młodzi i starzy. Przewidywano ciężkie czasy w najbliższej przyszłości. A te ciężkie czasy rzuciły się jak nieszczęsna powódź na mazurską krainę. (...) Widziało się zwały gruzu, na którym cuchnące zwłoki bydła i gnijące ciała ludzkie zapowietrzały osławione powietrze krainy jezior i lasów” – pisał we wspomnieniach Fryderyk Leyk, który już w pierwszych dniach I wojny światowej został przydzielony do pułku piechoty nr 167.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.