- Łódka to jedyny środek transportu, którym możemy dostać się wiosek indiańskich - podkreśla o. Michał Radomski SVD.
Biskup Jerzy Mazur SVD w komunikacie przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski ds. Misji na XXII Ogólnopolski Tydzień św. Krzysztofa pisze: „Pragnę i w tym roku zwrócić się z serdeczną prośbą do wszystkich osób duchownych i wiernych świeckich o udział w Akcji św. Krzysztof »1 grosz za 1 kilometr« na rzecz misyjnych środków transportu. Niech każda wspólnota parafialna oraz wspólnota zakonna włączy się w tę akcję i zorganizuje odpowiednią zbiórkę na ten szlachetny cel! Zachęcam każdego kierowcę i pasażera do włączenia się w tę szlachetną misyjną akcję pomocy”.
Tydzień ten jest również zakończeniem XXVII Akcji św. Krzysztofa prowadzonej przez misjonarzy werbistów, której zwieńczeniem będzie Msza św. 25 lipca w Pieniężnie.
- W ten tydzień modlimy się za darczyńców, którzy wspierają działalność werbistów poprzez składanie ofiar na zakup i remont misyjnych środków transportu. Potrzeby są różne, począwszy od samochodów, poprzez motory, rowery, po łodzie. Ich potrzeby to nie prośba o luksusy. Bez nich misjonarze nie mogliby dotrzeć do wielu miejsc. Często swoją opieką obejmują rozległe, trudno dostępne tereny. Głoszą Ewangelię. Nieraz pojazdy i łodzie służą za karetki pogotowia. Dzięki nim do szpitala może trafić człowiek, który na pieszo nigdy by do niego nie dotarł. Ludzie, którzy wspierają nasze dzieło, mogą mieć satysfakcję, że wspierają nie tylko pracę misjonarzy, ale często ratują też życie - mówi o. Wiesław Dudar SVD, dyrektor Referatu Misyjnego Księży Werbistów.
Na stronie interentowej werbistów umieszczona jest lista środków transportu niezbędnych na misjach. Wśród nich prośba o. Michała Radomskiego SVD, który przebywa w kolumbijskiej dżungli. - Łódka to jedyny środek transportu, którym możemy dostać się do wiosek indiańskich porozrzucanych przy dopływach rzeki Atrato. Mamy starą połataną drewnianą łódź. Owszem, głoszenie Ewangelii jest ważne, jednak dla Indian ważniejsze jest, by z nimi być. Tego od nas oczekują - opowiada o. Michał.
Wyjaśnia, że zanim odwiedzi którąś z osad, musi najpierw wysłać list do jej gubernatora z wiadomością, kiedy planowanych odwiedzinach. A jest to czasem kilkudniowa podróż. Trzeba wypłynąć skoro świt, płynąć ponad trzy godziny, a później nawet pięć godzin przedzierać się przez dżunglę, by dotrzeć do celu. Droga jest niebezpieczna, gdyż partyzanci potrafią rozłożyć wśród roślinności miny własnej produkcji, które trudno jest zauważyć.
- Ludzie giną w wyniku ich wybuchów. W czerwcu zginęła 22-letnia kobieta, osierociła dwójkę małych dzieci. Wcześniej 13-letni chłopiec stracił nogę. Każda nasza wizyta daje im wielką nadzieję, mogą przystąpić do sakramentów, uczestniczyć we Mszy św., ochrzcić dzieci. Oni potrzebują zwykłej rozmowy, bycia, towarzyszenia w tych trudnych chwilach. Bez łodzi nie jesteśmy w stanie do nich dotrzeć - wyjaśnia o. Michał.