– Jestem szczęśliwa, kiedy widzę ich uśmiechy, że już śpią całą noc spokojnie – mówi Walia.
Przeszedłem drogę pod ostrzałem bomb i świszczących kul nad głową, by zdobyć benzynę. Widziałem uciekających w panice ludzi, rodziny z dziećmi, skulonych, wystraszonych, biegnących przed siebie. Wówczas pomyślałem, że chciałbym mieć boską moc, by móc ratować ludzi, przenieść ich do spokojnych miejsc, by zatrzymać wojska, rosyjskich żołnierzy. Niektórzy cywile nie mogli znaleźć schronienia. Widzisz dziecko, oczy pełne lęku, nabrzmiałe łzami, spierzchnięte usta, bo wody nie ma. Chciałbyś je wszystkie wziąć do samochodu, zapewnić, że wszystko będzie dobrze… Potem Lwów i wielotysięczne tłumy na stacji kolejowej, każdy chce wsiąść do pociągu, uciec, by przeczekać czas okrutnej wojny. Odnalazłem Wiktorię i Irinę, zabrałem z dworca. Kiedy przyjechaliśmy do polskiej granicy, była ponaddwudziestokilometrowa kolejka. Byłem zły, nawet chciałem wracać. Wszystko się zmieniło po przekroczeniu granicy. Spotkaliśmy aniołów. Dziś mamy swój kąt, spokój, można usiąść i wypić ciepłą herbatę. Czuję, jakbyśmy nie przybyli tu jako uchodźcy, tylko przyjechali z wizytą do rodziny. Czy jestem z rodziną w Turcji, czy tu, czuję to samo. W niedzielę poszliśmy do kościoła. Czułem, że otaczają mnie ludzie, których Bóg zesłał mi w mojej potrzebie. Dziękuję wszystkim – mówi pochodzący z Turcji Engin, który wraz z narzeczoną Wiktorią i jej mamą Iriną uciekli z Ukrainy. Znaleźli schronienie w Napiwodzie wraz z Zinką i jej dorosłymi dziećmi, Anzorem i Tamarą. Poznali się w drodze. Dziś są jak rodzina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.