W ośrodku Caritas we Fromborku przebywa grupa uchodźców z Ukrainy. - Plan był jeden, jak najdalej od działań wojennych. I kierunek jeden - Polska - mówi pani Tania.
Rozpoczęła się wojna, a dzieci dużo, niebezpiecznie wokół, strach zaglądał do naszych domów. Co jakiś czas słychać było wycie syren ogłaszających alarm bombowy. Uciekać trzeba szybko, skrywać się w piwnicach. Noc, maleństwa śpią. Trzeba wszystkie obudzić, ogarnąć, zapewnić przy tym poczucie, że wszystko będzie dobrze, nie trzeba się bać, mama jest, wszyscy jesteśmy razem. To przerażające i trudne chwile - opowiada pani Tania. Ma dziesięcioro dzieci, najmłodsze liczy zaledwie trzy miesiące.
Wraz z nią postanowiły uciekać jeszcze dwie wielodzietne rodziny. W sumie trzy mamy i trzydzieścioro dwoje ich dzieci. Pochodzą ze wsi położonej czterdzieści kilometrów od granicy z Białorusią.
- Przez wieś zaczęły jeździć czołgi, aż ziemia drży, wokół odgłosy wybuchów rakiet, huk przelatujących samolotów. Bardzo strasznie - wspomina pani Tania. Aby szybko ogarnąć taką liczbę dzieci, potrzeba czasu, a na wojnie tego czasu nie ma. Podjęli z mężem szybką decyzję, musi z dziećmi uciekać.
- Mąż mówił, że jest jeden most, którym można uciekać. Czołgi tamtędy jeszcze nie jeżdżą, powinno być bezpiecznie. Bierz dzieci i uciekaj - mówi pani Lidia. - Po sąsiedzku spadały rakiety. Dla dorosłych to strach, trzeba szybko reagować, a co dopiero, kiedy jest się z taką liczbą dzieci. Syreny wyją, a ty nie wiesz, budzić je, czy nie budzić. Najmłodsze same nie uciekną. Duże rodziny - opowiada.
Mąż z dwoma pełnoletnimi synami został w Ukrainie. Wprawdzie większość dzieci jest bezpieczna w Polsce, ale w sercu tli się nieustanny strach o najstarszych synów, o męża. - Kontaktuję się z nimi. Mówią, że tam jest strasznie. Przeżywamy to bardzo. Po nocy wstajemy i od razu patrzymy w telefonach, czy napisali coś do nas. Co u nich? Tak sprawdzasz nieustannie - mówi wzruszona pani Lidia.
Rodziny pociągiem dotarły do Olsztyna, na dworcu zgłosiły się do punktu recepcyjnego. Z Olsztyna do Fromborka autokarem przywieźli ich żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. - Zapewniamy im nocleg i wyżywienie. Mają do dyspozycji jedną z kanonii. Mają kuchnię, aulę, która stała się placem zabaw dla dzieci, małą stołówkę. Są rewelacyjnie zorganizowani, mało wymagający i na każdym kroku dziękujący za pomoc. Panie gotują, ogarniają dzieci. Starsze uczestniczą online w zajęciach szkolnych, łącząc się z nauczycielami z Ukrainy. Udało nam się zorganizować na poziomie podstawowym naukę języka polskiego. Obecnie jesteśmy na etapie załatwiania wszelkich urzędowych formalności związanych z uzyskaniem numeru PESEL. Zdjęcia, odciski palców, odwiedziny w urzędzie, otwarcie kont bankowych - mówi ks. Krzysztof Jabłoński, dyrektor Caritas z Fromborka.
Kiedy mieszkańcy Fromborka dowiedzieli się, że w Caritas przebywają rodziny z Ukrainy, od razy przystąpili do zbiórek na ich rzecz.