Rozmowa o dramatycznych przejściach czasem na chwilę przynosi ulgę przybyszom straumatyzowanym przez wojnę.
Tutaj świat zupełnie inny niż kilka dni temu, kiedy trzeba było przebywać w piwnicach, a najeźdźca plądrował domy i mieszkania. Strach kazał siedzieć w ukryciu nawet wtedy, kiedy brakowało już jedzenia i picia. Każde wyjście na zewnątrz mogło skończyć się śmiercią, bo Rosjanie bez skrupułów strzelali do Ukraińców. – Mąż z żoną w zaawansowanej ciąży ukrywali się w piwnicy. Kiedy zaczęła rodzić, on wyszedł, by znaleźć transport do szpitala. Wyszedł wprost na Rosjan. Tłumaczył im, że żona rodzi. Zastrzelili go. Tak po prostu wymierzyli w niego i strzelili. Tego nie da się zrozumieć – mówi pan Igor. – Dziś już potrafimy spotykać się nawet na korytarzu ośrodka i rozmawiać. Kiedy wyrzuci się z siebie bestialskie sceny, których było się świadkiem, jest lżej choć przez chwilę, bo się człowiek wypłacze – dodaje. Ucieczka z wielu miejsc była heroicznym czynem, może desperackim, podejmowanym najczęściej ze względu na dzieci. – Uciekłam z powodu syna. Jest chory. Nieustanny stres związany z alarmami lotniczymi pogłębił jego chorobę. Musiałam uciekać – mówi ze łzami w oczach pani Irina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.