- Gdzie będę Mu potrzebny, tam jestem gotów ruszyć - mówi ksiądz misjonarz.
Jego droga do odkrycia powołania misyjnego wiodła przez kilka lat kapłańskiej posługi w różnych miejscach. Każdą, do której był posyłany, przyjmował z ufnością i pokojem. Pierwszą jednak decyzją była ta o wstąpieniu do seminarium.
- Od wielu lat towarzyszy mi wewnętrzne przekonanie, że otrzymałem od Boga zaproszenie. Przyszło ono pod koniec szkoły podstawowej. W średniej szkole byłem przekonany, że chcę swoje życie oddać Bogu w kapłaństwie. Moja mama przyjęła moją decyzję ze względnym spokojem. Pamiętam, że powiedziała: "Jeżeli już wybierasz taką drogę, to bądź wierny tej decyzji i wytrwaj". Jej modlitwa wspierała mnie i towarzyszyła w dalszych latach mojej kapłańskiej drogi - mówi ks. Migrała.
Ważną rolę na drodze jego powołania odegrał ks. Władysław Urbanowicz. - Był wtedy moim proboszczem w rodzinnej miejscowości w Kandytach. To on zapalił mnie do bycia ministrantem. Jego świadectwo posługi kapłańskiej było ważnym elementem na mojej drodze życia - wspomina.
Jego pierwszą placówką duszpasterską była parafia bł. Franciszki Siedliskiej w Olsztynie (dziś parafia bł. Stefana Wyszyńskiego), gdzie posługiwał przez 7 lat. - Mówią, że pierwsza parafia to pierwsza miłość. Tam stawiałem pierwsze kroki w kapłaństwie. W tej parafii funkcjonowało wiele grup duszpasterskich, tak więc mogłem spotkać się z kilkoma formami pracy duszpasterskiej. Przede wszystkim nabrałem też odwagi, by pójść dalej, i otwartości na to, gdzie będę posłany - opowiada.
Kolejną misją była koordynacja na szczeblu diecezjalnym wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym oraz troska o dom rekolekcyjny "Źródło Jakuba" w Dobrym Mieście. - Mój poprzednik ks. Marek Proszek szukał następcy. W Olsztynie zajmowałem się wspólnotą i też przechodziłem swoją formację, tak więc byłem brany pod uwagę jako jeden z kandydatów - wspomina.
W Dobrym Mieście ks. Andrzej był od 2000 r. przez kolejne 7 lat kapłaństwa. - Znałem bardzo dobrze to miejsce, co było z pewnością pomocne. Nie brakowało jednak wielu wyzwań. Jednym z nich było połączenie pracy w parafii, ponieważ zostałem też wikariuszem. Drugim była kwestia organizowania rekolekcji i spotkań formacyjnych w samym ośrodku. Kolejnym - troska o wspólnoty, które w tamtym czasie dosyć licznie powstawały przy parafiach naszej diecezji - wylicza, zaznaczając, że nie zabrakło również satysfakcji w tej posłudze. - Radość przynosił rozkwit wspólnot Odnowy w parafiach. Wspólnoty prężnie ewangelizowały przez REO. Również dom w Dobrym Miście tętnił życiem. To, że ktoś czerpał z tego naszego "Źródła Jakuba", formując się, że ludzie uświęcali się i pogłębiali swoja wiarę było największą nagrodą w tamtym czasie - dodaje.
W 2007 r. ks. Andrzej otrzymał nominację na ojca duchownego Wyższego Seminarium Duchownego "Hosianum" w Olsztynie. - Propozycja i nominacja były dla mnie zaskoczeniem i nigdy nie przewidywałem takiej sytuacji. Przyjąłem to ze spokojem w sercu. Miałem świadomość, że za mną były lata formacji w Odnowie, trwałem w formacji ignacjańskiej i kończyłem studia w Prymasowskim Instytucie Życia Wewnętrznego. Tak więc od strony formacji czułem się gotowy, by podjąć się tego zadania i przyjąłem je z ufnością - wspomina.
Cztery lata spędzone w seminarium były dla niego czasem osobistego dojrzewania. - Zrozumiałem, jak ważną rzeczą jest towarzyszenie duchowe osobom przygotowującym się do kapłaństwa. W tym czasie pogłębiłem też swoją modlitwę oraz miałem możliwość skorzystania ze Szkoły Wychowawców WSD w Krakowie, którą prowadzi o. Krzysztof Wons SDS. Jednocześnie ten czas dał mi możliwość dostrzeżenia tego, że najlepiej czuję się w parafii jako duszpasterz i takie jest moje miejsce - wyjaśnia.
W jego sercu zrodziło się również pragnienie odpowiedzenia na apele papieży dotyczące misji. Szczególnie utkwiły mu słowa Benedykta XVI, które wypowiedział do polskich kapłanów w warszawskiej katedrze podczas pielgrzymki w 2006 r.: "Dar licznych powołań, jakim Bóg pobłogosławił wasz Kościół, powinien być przyjmowany w duchu prawdziwie katolickim. Kapłani polscy, nie bójcie się opuścić waszego bezpiecznego i znanego świata, by służyć tam, gdzie brak kapłanów i gdzie wasza wielkoduszność przyniesie wielokrotne owoce!". - Wiedziałem, że to czas, by służyć tam, gdzie nie zawsze jest łatwo z dostępem do kapłanów. Początkowo chciałem wyjechać do Kazachstanu, jednak stan zdrowia mojej mamy skłonił mnie, by wybrać kraj sąsiadujący z Polską i tak padło na Ukrainę - opowiada.
W 2011 r. został proboszczem parafii w Turku w diecezji lwowskiej i posługiwał tam przez 10 lat. - Pierwszą trudnością był język, ponieważ nie znałem ukraińskiego. Dlatego na początku dostałem diakona do pomocy, który pomagał mi zarówno w kwestiach duszpasterskich, jak i w uczeniu się języka. Wyzwaniem było również zrozumienie pobożności tamtych ludzi, na którą wpływ miała liturgia Kościołów wschodnich. Przez parafian byłem przyjęty z radością, ale dało się także odczuć baczną obserwację, w jaki sposób będę funkcjonował jako kapłan z innego państwa. Udało się nawiązać przyjazne kontakty z duchownymi Kościołów wschodnich. Przez te 10 lat w kościołach, które były pod moja opieką, nie było kradzieży, wandalizmu ani profanacji. Tak więc byłem zbudowany ich świadectwem i szacunkiem do tego, co święte - wspomina.
Pod opieką ks. Andrzeja były trzy świątynie, które w różnych zakresach wymagały remontu. - Jadąc, wiedziałem, że nie będę tam do końca mojego kapłaństwa. Byłem otwarty na to, czego Pan Bóg ode mnie chce. Odczuwałem, że moja misja w tamtej parafii dobiega końca. Po pewnym czasie wiedziałem, że co mogłem z siebie, to dałem tym ludziom, a znając swoje ograniczenia, wiedziałem, że przyszedł czas, by przyszedł ktoś, kto wniesie coś nowego. Dostałem po 7 latach propozycję przejścia do drugiej parafii o charakterze polskim. Mając jednak zamiar ruszać poza Ukrainę, nie przyjąłem propozycji. Pozostałem w Turku na prośbę biskupa jeszcze kilka lat. Poza tym w Ukrainie dostęp do księży jest dość powszechny, a pamiętając o myśli, jaka mi towarzyszyła od początku, chciałem wyruszyć tam, gdzie ludzie długo muszą czekać na księdza - wyjaśnia.
Obecnie przygotowuje się do wyjazdu na misje w Boliwii, gdzie wyruszy w październiku. Za nim już 9-miesięczny kurs w Centrum Formacji Misyjnej. - Byłem otwarty na różne wersje. Wybór padł na Amerykę Południową - tam skłaniało mnie serce, by ruszyć. Podstawowym przygotowaniem jest z pewnością język. Oprócz tego ważną kwestią było zapoznanie się z kulturą regionu oraz uświadomienie nas z zakresu medycyny tropikalnej. Mam świadomość, że jadę do kultury, która jest całkowicie odmienna niż europejska pod wieloma względami. Przede mną proces akomodacji i inkulturacji. Pierwszą obawą jest kwestia zaaklimatyzowania się. To teren Amazonii, więc klimat tropikalny, stąd rodzi się niepewność, czy mój organizm podoła temu miejscu - dzieli się swoimi obawami.
- Oczywiście kurs nie daje całości przygotowania, ponieważ duszpasterstwo i jego specyfikę poznam na miejscu. Początkowo przez jakiś rok będę przy innym kapłanie, później czeka mnie już pojedyncza placówka - wyjaśnia. Ksiądz Andrzej będzie posługiwał w Wikariacie Apostolskim w El Beni w północno-wschodniej części Boliwii. Wstępny kontrakt misyjny wynosi 6 lat. - Nie wyznaczam czasu, ile tam będę. To już Pan Bóg niech się tym zajmie - dodaje.