W dniu wspomnienia Najświętszej Maryi Panny z Lourdes na całym świecie obchodzony jest Dzień Chorego.
Tegoroczne hasło tego dnia brzmi: „Miej o nim staranie” (Łk 10,35) i jest zaczerpnięte z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. – Przykład troski o osoby chore zostawił nam Jezus właśnie w tej przypowieści. To nie tylko chwilowe poświęcenie uwagi, ale całościowe towarzyszenie osobie zmagającej się z chorobą, co nie jest zawsze łatwym zadaniem. Ta przypowieść uczy nas dosłownie, na czym polega miłość do chorego – mówi ks. Michał Tunkiewicz, kapelan szpitala dziecięcego w Olsztynie.
SMS z życzeniami
– Przez długie lata nie traktowałam Dnia Chorego jako swojego. Bardzo mocno się od niego dystansowałam, wręcz była we mnie ogromna złość! Nie rozumiałam, po co ten dzień jest w Kościele – mówi Emilia Tarabasz, która od dziesięciu lat choruje na nowotwór. – Był to dla mnie osobiście bardzo trudny moment. Trochę zmieniło się to rok temu. Wtedy znajomy napisał do mnie wiadomość z życzeniami: „Emilko, to dziś modlimy się za Ciebie, bo dziś Twój dzień. Rozumiem, że może Cię to trochę irytować, ale nie denerwuj się, mój też – Światowy Dzień Chorego” – cytuje SMS-a. – Potem trochę rozmawialiśmy i kiedy zaczął opowiadać o wstawiennictwie Kościoła na całym świecie w tym dniu, zdenerwowanie i irytacja stopniowo ustępowały. Wtedy wieczorem udałam się na Mszę św. i podeszłam z pokojem serca do modlitwy. Doszło do mnie też to, że bardzo mocno się wstydziłam choroby, jej skutków. W tym roku muszę przyznać, że już od jakiegoś czasu czekam na ten dzień – dodaje.
Podczas wizyty kontrolnej po operacji kolana dostała pierwsze skierowanie do onkologa, ponieważ okazało się, że w badaniu, które miało być tylko sprawdzeniem, czy wszystko dobrze, wyszedł guz. – Kilkanaście dni później trafiłam na onkologię i zostałam trochę dłużej niż na ortopedii, ponieważ do dziś trwa ciągła czujność. W badaniach co i rusz pokazują się nowe guzki – dzięki Bogu, te do obserwacji – opowiada, dodając, że dziś znów jest w trakcie diagnozy.
W czasie choroby jej relacja z Bogiem była dynamiczna. – Trochę taka sinusoida. Było trudno, bo nie zgadzałam się na mój stan zdrowia. Był żal do Boga, że wakacje spędzam w szpitalu, a nie np. w górach. Był też etap oskarżania i obwiniania Boga. U mnie w relacji z Bogiem nie ma zbyt dużo wzniosłych emocji, na modlitwie nie mam jakichś nadzwyczajnych odczuć. Wierzę w Boga, w Jego obecność. W to, że ma plan na moje życie. Wierzę, ale czasem mam dzień, kiedy chce mi się płakać, i to robię. Jednak Bóg daje mi wewnętrzną siłę, dzięki której idę dalej – dodaje.
Syndrom białego fartucha
Zaznacza, że choć na co dzień pracuje w senepidzie, ma syndrom białego fartucha w kontakcie z lekarzami. – Na mojej drodze spotkałam naprawdę sporo lekarzy różnych specjalizacji. Nie zabrakło sytuacji trudnych, kiedy ktoś nie miał dla mnie czasu, zbywał, był niemiły. Choć myślę, że w moim przypadku więcej jest lekarzy z powołania. Kiedy swojemu onkologowi powiedziałam, że mam syndrom białego fartucha i kontakt z personelem medycznym powoduje u mnie silny stres, zdjął swój fartuch, rozładowując i tak ciężką atmosferę. Wszystko na spokojnie wyjaśniał, zachęcał do zadawania pytań – wspomina Emilka, podkreślając, że dużym wsparciem były dla niej pielęgniarki.
– Jedna szczególnie zapadła mi w pamięć. To było jeszcze na onkologii w Warszawie. Dla każdego z nas pacjentów każdy dzień był tam taki sam: obchód, śniadanie, kroplówki, radioterapia lub chemioterapia, obiad, kolacja, obchód. U mnie dodatkowo była wizyta w kaplicy. Właśnie tam bardzo często spotykałam pielęgniarkę z mojego oddziału. Wymieniałyśmy uśmiechy, czasem ona, wychodząc, mocno chwytała mnie za ramię, był to dla mnie taki gest wsparcia. Pewnego dnia musiałam zetknąć się ze śmiercią. Pamiętam, jak siedziałam na korytarzu i łzy płynęły mi po policzkach, bo zmarła osoba, która od trzech tygodni leżała ze mną na sali. Podeszła do mnie właśnie ta pielęgniarka. Mocno mnie uścisnęła, wręcz wtuliła w siebie i wyszeptała do ucha: „Emila, ty wiesz, że ona już nie cierpi, że jest już tam na górze, że jest z Bogiem”. Nie spodziewałam się takich gestów i słów. Przy niej ja wzrastałam w wierze – wspomina.
– Jako bardzo młoda dziewczyna wybrałam zawód, który okazał się moim powołaniem. Od pierwszych dni pracy staram się, jeżeli tylko pacjent tego oczekuje, wychodzić ponad to, co muszę, co jest moim zawodowym obowiązkiem. Po prostu lubię pomagać, zwłaszcza starszym, zagubionym w gąszczu terminów, badań, konsultacji i obcych pojęć. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że wiele trudności w systemie ochrony zdrowia przynoszą mniej lub bardziej zrozumiałe przepisy – mówi Magdalena Tabaczyńska, która od 27 lat jest pielęgniarką. Ukończyła Liceum Medyczne Pielęgniarstwa w Olsztynie. Po szkole pracowała w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w dziale oświaty zdrowotnej. – Szybko zorientowałam się, że praca głównie za biurkiem, programy profilaktyczne itp. to nie dla mnie. Z racji tego, że po 5 latach przerwy spowodowanej obowiązkami macierzyńskimi trzeba odnawiać prawo wykonywania zawodu, odbyłam wolontariat na oddziale onkologii dziecięcej i oddziale chorób wewnętrznych dla dorosłych zakończony egzaminem – wyjaśnia.
By nie być samotnym
W 2007 r. zdecydowała się na pracę w szpitalu pulmonologicznym na stanowisku pielęgniarki. – Praca w szpitalu uczy mnie pokory, zmienia priorytety, wymaga opanowania emocji zwłaszcza w kontakcie z bardzo chorym, a nierzadko umierającym człowiekiem, pozwala dostrzegać drobne powody do radości, częściej cieszyć się i dziękować. Satysfakcją na co dzień jest dla mnie uśmiech pacjenta, oczy pełne zaufania, drobne gesty świadczące o sympatii. Pomimo choroby i stresujących badań 95-letni pan Andrzej zawsze pamięta o czekoladzie, pani Krystyna dźwiga sękacze z Giżycka, a pani Wiesia zostawiła piękną kartkę na święta. Dzięki takim chwilom w tym trudnym, pełnym krążącego zła i zamętu świecie dostaję skrzydeł – dodaje.
Ksiądz Michał jako kapelan pracuje od 1987 r. Posługa pośród chorych towarzyszyła mu już długo wcześniej. – Pierwsze doświadczenia takiej posługi zdobywałem jeszcze jako kleryk, odwiedzając w Olsztynie chore osoby w ich domach i po przyjęciu posługi akolitatu zanosząc im Komunię Świętą. Także w czasie wakacji pomagałem giżyckim duszpasterzom w zanoszeniu Pana Jezusa chorym pacjentom w miejskim szpitalu. Jako neoprezbiter, pracując w Nidzicy, trzy razy w tygodniu odwiedzałem chorych w tamtejszym szpitalu – wspomina ks. Michał.
Gdy wrócił do diecezji po studiach na KUL-u, został skierowany do pracy duszpasterskiej w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym. – Początki były trudne, szczególnie na oddziale onkologicznym. Niemoc wobec cierpienia, a także i śmierci dziecka, sprawiała, iż chciałem się poddać i prosić księdza biskupa o zmianę – wspomina, zaznaczając, że nie zabrakło osób, które go wspierały. – W pierwszych miesiącach bardzo pomogli mi lekarze i pielęgniarki związane z Duszpasterstwem Służby Zdrowia. Posługa chorym dzieciom jest inna niż osobom dorosłym. W ciągu tygodnia starałem się być na oddziałach i służyć swoim czasem, rozmawiając z dziećmi i ich rodzinami na różne tematy, zachęcając do życia modlitewnego i sakramentalnego. Dziś trudniej jest to realizować. Dawniej rodzice, dziadkowie zachęcali dzieci, kiedy była zgoda lekarza, do pójścia na Mszę św., dziś jest często odwrotnie. Mały pacjent za zgodą lekarza chce pójść na niedzielną Eucharystię, zaś mama nakazuje mu zostać na oddziale, tłumacząc, że jest chory. W takich sytuacjach trzeba wykazać się cierpliwością i nie poddawać się, podejmując w duchu życzliwości stosowną duszpasterską rozmowę – wyjaśnia, podkreślając znaczenie ewangelizacji w szpitalu.
– Z okazji Dnia Chorego z całego serca życzę wszystkim pacjentom i ich rodzinom, aby otrzymali łaskę umiejętności łączenia swojego cierpienia z krzyżem Chrystusa i wymodlili zdolność ofiarowania choroby w konkretnej intencji. Życzę, by nigdy nie chorowali w samotności, ale byli otoczeni fachowym, empatycznym personelem i bezwarunkową miłością najbliższych – mówi Magdalena.
– Po ludzku życzę zdrowia. Oby każdy chory miał przy sobie ludzi, na których zawsze może liczyć. Chorym i sobie chcę życzyć tego, abyśmy rozpatrywali swoje choroby w perspektywie wiary. Bardzo porusza mnie to zdanie: Jezus nie uzasadniał cierpienia, lecz je po prostu przyjął. Życzę tego, abyśmy umieli przyjąć chorobę, ale też mieli wolność w przeżywaniu jej, pamiętając, że możemy mieć gorszy dzień, że nie musimy udawać przed całym światem, jacy jesteśmy silni – dodaje Emilia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się