- Oni płaczą, ja płaczę, kapelan ryczy. I ksiądz później pyta mnie, co tu się zadziało? Ksiądz mnie się pyta, co tu się zadziało? Wydaje mi się, że Jezus tu był… - mówi Marta Przybyła, która w konkatedrze św. Jakuba w Olsztynie zachęcała do adoracji Najświętszego Sakramentu.
Marta jeździ po Polsce, aby mówić o tym, że On tam jest! Jej misja zaczęła się od spotkania z Misjonarzami Najświętszej Eucharystii. Ich charyzmatem jest otwieranie kaplic wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu. Taka kaplica dziennej adoracji ma powstać w konkatedrze św. Jakuba w Olsztynie. Na zaproszenie proboszcza ks. Artura Oględzkiego przyjechała do parafii, by dać świadectwo o tym, czym jest dla niej adoracja Jezusa. - Szukamy osób, które zdecydują się oddać Jezusowi jedną godzinę adoracji w tygodniu. W ten sposób otworzyliśmy już ponad dwadzieścia kaplic w Polsce - mówi Marta.
Jeżdżąc po Polsce mówi o swojej miłości do Najświętszego Sakramentu. - Od tego rozpoczęło się moje nawracanie - podkreśla. 18 grudnia 2016 r. - tego dnia, po 23 latach przerwy, przekroczyła próg kościoła. - Nie wychowywałam się w rodzinie wierzącej. Raczej byłam uczona nienawiści do Kościoła, szczególnie przez mojego ojca, wielkiego antyklerykała. Widząc koloratkę na ulicy, jechałam równo z tematem - wspomina.
Od tego dnia pozwoliła działać Duchowi Świętemu z swoim życiu. - Jak mówisz: „Przyjdź Duchu Święty”, musisz być gotowy na jazdę bez trzymanki. Jak przez lata byłam za aborcją, tak On posłał mnie do domu pomocy z niepełnosprawnymi dziećmi, gdzie zmieniam im śmierdzące pieluchy, bo „byłaś za mordowaniem takich dzieciaków”. „Przyjdź Duchu Święty”, byłam za eutanazją. On posłał mnie do hospicjum, gdzie czuwam przy umierających. Lata uzależnień i nieczystości, a Duch Święty mówi, że mam iść drogą bezżeństwa i w czystości, którą „oddasz w intencji kapłanów, tych, których nienawidziłaś”. Byłam na granicy uzależnienia od alkoholu, to On powiedział, że mam podjąć dożywotnią krucjatę. Wszystko na odwrót! - śmieje się Marta. Duch Święty nas uzdalnia, pisze scenariusze, które są dla nas najlepsze.
Ludziom brakuje żywych relacji. Często podczas adoracji słychać Różaniec, jakieś litanie i koronki. - Dla ludzi cisza jest dziś nie do zniesienia. A czas adoracji to moment, kiedy wyrzucam z siebie wszystko, co mnie boli, czym żyję, co mnie cieszy. Jezu, to jest nawóz mojego życia. Nie ogarniam tematu. Ty to ogarnij. Przychodzę z tym, co mam. Czasami tupnę nogą, czasami się wkurzam, czasami płaczę. Jezus pragnie żywej relacji. On nie chce wygładzonych słów, bo i tak dokładnie wie, co we mnie w środku gra, że się we mnie gotuje. I o tym Mu mówię. Zachwycam się Bogiem, z którym mogę mieć relację - wyznaje Marta.
Trudna przeszłość bywa błogosławieństwem, kiedy Jezus - Mistrz recyklingu - wykorzystuje ją i posyła w miejsca, w które człowiek by nie poszedł. Marta widzi to dokładnie, kiedy jeździ po więzieniach, żeby ewangelizować skazańców. Wówczas też jest adoracja Najświętszego Sakramentu. - To jest czas, kiedy Jezus łamie serca - podkreśla.
Najbardziej urzeka ją widok, kiedy stoi obdrapany stół, na nim monstrancja z Jezusem. Nie ma białych obrusów, pozłacania. Tu Jezus jest w totalnej biedzie. - Wchodzisz i widzisz ich szyderę, gwizdy, głupie teksty. Zaczynam mówić o hospicjum. Toaleta pośmiertna, jak się zmienia ciało przed śmiercią… Oni boją się śmierci. A rozmawiam i z tymi, którzy mają dożywocie. Oni wiedzą, że umrą w więzieniu - opowiada. Po wielu rozmowach z nimi wie, że oni odsiadują wyrok za nigdy nieokazaną im miłość. Wielu z nich, gdyby nie miało tak trudnego dzieciństwa, patologii w domu, byłoby zupełnie innymi ludźmi.
Zaczyna się od ukradzionej drożdżówki, bo był głodny, bo ojciec wszystko przepił, nie było co jeść. Udało się, to kradnie dalej. Zaczyna znieczulać się alkoholem i dragami. Tak trafia do więzienia. Adoracja w więzieniu to czas nazywania ich zranień po imieniu.
- Mówię o swoich. Biorę kartkę papieru. Opowiadam o swoich zranieniach i zaczynam zgniatać kartkę. Im też rozdaję kartki. Widzę wówczas zdziwioną minę kapelana, że co ty kobieto, rozdajesz kartki tym mordercom; i co to da? W więzieniu nie okazuje się emocji! A ja proszę ich, kiedy usłyszysz o swoim zranieniu, zacznij zgniatać tę kartkę. I mówię, że Panie Jezu, oddaję Ci wspomnienia tych facetów, kiedy sikali ze strachu w łóżko, bo ojciec wracał pijany i wiedzieli, że będzie akcja; kiedy byli głodni, bo nie było co jeść; kiedy ukradli pierwszą bułkę; kiedy patrzyli, jak ojciec katuje matkę; kiedy czuli pręgi na tyłku i plecach po pasku, po kablu… I słyszę, jak zaczyna się zgniatać kilkanaście kartek. I widzę, że wielu z nich zaczyna ryczeć. Ci, co wchodzili niczym niezłomni twardziele, oni teraz przed Jezusem płaczą - opowiada Marta.
Idzie pierwsza ze swoją pogniecioną kartką i kładzie przed Najświętszym Sakramentem, mówiąc: „Jezu, oddaję Ci moje życie”. Oni wstają, podchodzą, kładą to pogniecione życie, często ocierając łzy, chlipiąc, niczym mali chłopcy w cieniu kamienicy. - Jezus w tak totalnej prowizorce, stojąc na odrapanym stole, przyjmuje ich historie życia. Oni zbudowali z Nim prawdziwe relacje - uważa.
My, chodzący po chodnikach, robiący zakupy w galeriach, jadący autami i autobusami; my teoretycznie jesteśmy wolnymi ludźmi. Przechodzimy obok kościoła, gdzie czeka Jezus w Najświętszym Sakramencie. Nosimy w sobie kamienie z dzieciństwa, nosimy setki niepoukładanych spraw; a On czeka, abyś przyszedł i wykrzyczał siebie, abyś przyszła i bez makijażu pokazała, jaka jesteś.
- Oni płaczą, ja płaczę, kapelan ryczy. I ksiądz mówi później do mnie, co tu się zadziało, to niemożliwe. Przecież ich znam! Ksiądz mnie się pyta, co tu się zadziało? Wydaje mi się, że Jezus był… W więzieniach rzadko praktykuje się adorację. W jednym, po ewangelizacji odbywa się adoracja; ksiądz bierze do samochodu monstrancję, przypina ją pasami bezpieczeństwa i jedzie. Stawia w zwykłym pokoju stolik, na nim Jezusa. Oni przychodzą, niektórzy z dożywociem - mówi Marta.
Adoracja daje siłę do rozpoznania i podejmowania Bożych zadań. - Półtora roku temu pochowałam mamę. Diagnoza: nowotwór złośliwy przełyku. Było tak wszystko rozlane, że nie było szans na leczenie. Poszłam do kaplicy adoracji w mojej parafii. To były najtrudniejsze słowa: „Bądź wola Twoja”, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam. Możesz ją uzdrowić, możesz ją zabrać - wspomina Marta.
Kiedy tak się modliła, w tym samym momencie jej mama, po wielu latach, jednała się z Bogiem. Do szpitalnego pokoju wszedł ksiądz. W tym samym czasie. Mama żyła osiem miesięcy od diagnozy. Po pojednaniu miała pokój serca.
- Bardzo trudno było mi patrzeć na nią. Pod koniec ważyła już tylko trzydzieści kilogramów. Trzy doby siedziałam przy jej łóżku, bo szantażowałam Jezusa, że Mu nie wybaczę, jeśli nie będę przy jej śmierci. Takie doświadczenie, idziesz się wysikać i biegniesz, bo śmierć może przyjść w każdej chwili. Agonia trwa… Siedzisz na krześle, wszystko cię już boli, a ty dalej siedzisz - opowiada.
W budynku paliatywnym była kaplica adoracji, tuż za ścianą pokoju, gdzie umierała jej mama. - Wchodziłam do Niego i błagałam Go, żebym nie straciła wiary, że On jest dobry. Kiedy patrzysz na mamę, która dławi się własną krwią, masz różne myśli. Ta modlitwa była dla mnie ładowarką. Byłam z mamą w momencie jej śmierci. To były chyba najmocniejsze rekolekcje mojego życia. Ona po spowiedzi po wielokroć powtarzała: „Jezu, ufam Tobie” - uważa Marta. Przed śmiercią podzieliła się snem, który miała jeszcze przed diagnozą. Przyśniła się jej zakonnica, która miała welon, niczym kaptur, i trzykrotnie powtarzała: „Jezu, ufam Tobie”. - Mama umierał z obrazkiem Jezusa Miłosiernego na sercu - dodaje.
- Serce się zatrzymało. Łzy mi ciekły, a w moim sercu pokój. Jeszcze jedna koronka, jeszcze jedna. Przyszedł lekarz i stwierdził zgon - wspomina. Osobiście zrobiła toaletę pośmiertną. - Wiesz, jakie to uczucie, wyjmować z ciała mamy cewnik, wenflon, wkłucie centralne; rozbierać ją do naga, wkładać ciało do worka, zapinać worek… Miałam w sercu obraz piety, Maryja trzyma ciało Jezusa na kolanach. Na szarfie wieńca kazałam napisać: „Do zobaczenia, mami” - dodaje.
Marta nie ma wątpliwości, że siłę do przeżycia tych trudnych „rekolekcji” miała dzięki adoracji Najświętszego Sakramentu. - Nigdy gorliwiej nie adorowałam, niż wtedy. Tak po Bożemu patrząc, że mama umarła, a ja mogę mówić o tym tysiącom osób świadectwo, że w adoracji szukałam siły, to owoc jej życia. Z jej śmierci płynie wiele dobra, płynie prawda o tym, że On tam jest - uśmiecha się Marta i swoim życiem zaświadcza, że adoracja Najświętszego Sakramentu, te chwile spędzone z żywym Jezusem, Tym, który jest, są najlepiej spędzonym czasem, jaki - oprócz Eucharystii - może przeżyć człowiek.
Dziełem organizowania kaplic adoracji wieczystej oraz tworzenia wspólnot adoracji zajmuje się Fundacja Adoremus Te Christe.