Tu, w Rybakach, to nie jest historia, to nieustanna rzeczywistość, bo piękny poranek, słońce i zapach lasu, a przychodzi ktoś zapłakany i mówi: "Dziś na froncie zginął mój mąż". Przychodzi ze zdjęciem, pokazuje i mówi: "Proszę księdza, to mój dom. Dzisiaj już go nie ma, bo wybuchła bomba". - To się nieustannie dzieje, choć dla wielu wydaje się już jedynie trudną historią - mówi ks. Dariusz Sonak, dyrektor ośrodka Caritas.
Ta wojna już w nas nie wywołuje takich emocji. Już codziennie nie czytamy z trwogą doniesień z linii frontu. Stała się oczywistą rzeczywistością, oswojoną, zracjonalizowaną. Słyszymy o pomocy Ukrainie - że mocarstwa światowe przekazują broń albo że sprawa Ukrainy jest wykorzystywana w wewnętrznych walkach rządów i opozycji, jakby świat sprowadził ją wyłącznie do polityki. W świadomości zaczynamy mieszać pojęcie uchodźcy, który ucieka przed wojną, z imigrantem, którego postrzegamy jako zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Elity grają tym tematem, wzbudzają pożądane dla siebie emocje tłumu, często polaryzując społeczeństwo.
W tle jednak wciąż są niezagojone rany ludzi, którzy musieli szybko opuścić swoje domy. Uciekali w nieznane. Uciekali w panice i strachu. - Kiedy słyszę pytania, czy pamiętam ten dzień, uśmiecham się w sobie. Tego nie da się zapomnieć - mówi Lola z Dniepru. Pospiesznie zabrała kilka swoich rzeczy, spakowała parę ubranek dziecka. Bagaż przecież musi być lekki, nie może spowalniać ucieczki. W takich sytuacjach człowiek uzmysławia sobie, jak niewiele potrzebuje. - Mieszkałam blisko trasy w kierunku Zaporoża. Rosjanie mogą chcieć ją zniszczyć. Poza tym blisko mnie jest fabryka produkująca dla wojska uzbrojenie. Rosyjskie bomby mogą spaść na mój dom. Nie miałam piwnicy. Kiedy był alarm, co zdarzało się często, musiałam biec z małym dzieckiem dwie przecznice do budynku z piwnicą - wspomina.
Na początku marca 2022 r. zdecydowała się na ucieczkę z kraju. Kupiła bilet do Polski. Na dworcu okazało się, że pociąg nie przyjechał. Rosjanie ostrzelali go w Mariupolu. W ciągu 15 minut musiała podjąć decyzję, czy wsiada do pociągu do Lwowa. - Rosjanie w okolicach Kijowa ostrzeliwali pociąg. Gaszono światła w składzie, aby był nocą niewidoczny dla wojsk rosyjskich. Kazali wyłączyć telefony. Część podróży spędziliśmy, leżąc skuleni na podłodze wagonu. Tak było bezpieczniej w razie ostrzałów. Do celu jechaliśmy 38 godzin. To najdłuższe godziny w moim życiu - opowiada Lola.
Lola znalazła swój nowy dom w Polsce. Krzysztof Kozłowski /Foto GośćWe Lwowie spali na podłodze w kościele prowadzonym przez polskich księży. Tłumy uciekinierów, każde wolne miejsce we Lwowie zajęte. Na granicy z Polską otrzymała propozycję udania się do Rybak. Tam jest ośrodek Caritas, cisza i spokój, bardzo dobre warunki i opieka. "Czekają tam na was" - usłyszała. Kolejne 18 godzin podróży i Rybaki, miejsce otoczone lasem, w pobliżu jezioro. Była zima, wielu uroków nie można było dostrzec. - Ale tu była cisza. Po stresach podróży, obawach i strachu doskonałe miejsce do wyciszenia emocji. Tu z dzieckiem znaleźliśmy dom. Mieszkaliśmy tu półtora roku - dodaje.
Dziś Lola pracuje i mieszka w Olsztynie, dziecko skończyło drugą klasę szkoły podstawowej. Utrzymuje kontakt z przyjaciółmi z Dniepru. Mają prąd cztery godziny na dobę, brak jest jedzenia, a jeśli jest, to bardzo drogie. Ludzie nie mają pracy. - Wszystkich mężczyzn zabrali na wojnę. Prezydent mówił, że potrzeba kobiet na kierowców tirów, bo nie ma facetów. Żal, bo nawet jeśli zakończy się ta wojna, Ukraina będzie wyludniona i pusta. Jak żyć tam z dzieckiem? Jaką ono będzie miało przyszłość? Nie wiem... - dodaje.
Dziesiątki podobnych historii ludzi, którzy trafili do ośrodka Caritas w Rybakach. Setki uchodźców, którzy dzięki temu miejscu mogli zacząć nowy etap swojego życia - poza ojczyzną, ale bezpiecznie. Wielu z nich spotkało się w Rybakach, gdzie Caritas w sobotę 22 czerwca zorganizowała spotkanie w ramach Światowego Dnia Uchodźcy. Wielu ciągle przebywa w ośrodku, wielu się usamodzielniło, podjęło pracę, dzieci uczą się w polskich szkołach.
Już w 2015 r. pracownicy Caritas robili wszystko, by uchodźcy dobrze się czuli w ośrodku. Krzysztof Kozłowski /Foto Gość- Ten dzień jest poświęcony ludziom - podkreśla ks. Sonak. - Każdy człowiek zasługuje na uwagę, tym bardziej ten, który przeżywa jakiś dramat. Dzisiaj mówimy o dramacie wojny, o tych, którzy muszą opuszczać rodzinną ziemię, by uratować swoje życie i życie najbliższych - podkreśla. Mówi, że obecnie w ośrodku przebywa ponad 60 osób. To przede wszystkim osoby starsze i niepełnosprawne, matki z dziećmi.
Dziś już niewielu pamięta, że pierwsi wojenni uchodźcy trafili do Rybak w styczniu 2015 r. - rok wcześniej, w lutym 2014 r., rozpoczęła się inwazja Rosjan na Donbas. Grupa 120 uchodźców przyjechała późnym wieczorem. Zmęczeni, tylko z podręcznymi torbami, bo do Polski mogli zabrać jedynie 30 kg bagażu. - Nie była to prosta decyzja. Ale życie ponad 10 miesięcy na linii frontu to jest coś, czego nie da się wytrzymać. Ja nie wytrzymałam - mówiła pani Walentyna.
Przyjechały wówczas osoby, które mają pochodzenie polskie, najczęściej całe rodziny. Po wielu dniach życia tuż obok spadających bomb, kiedy powietrze przecinał świst kul, mogły zaznać spokoju. - Kiedy dorosnę, chciałabym żyć w pokoju, w miłości - mówiła 9-letnia Paulina. Obok stał jej tata Aleksander. Patrzył ze łzami w oczach na córkę. Przyjechali z miejscowości Antracyt w Ukrainie. Aleksander uśmiechnął się, gdy usłyszał słowa córki. - Jesteśmy odpowiedzialni za ich życie, za ich przyszłość. Dlatego przyjechaliśmy do Polski, aby żyć w cywilizowanym kraju. Tu jest spokój, a tam wojna - mówił tata Pauliny. W 2022 r. wojna ponownie sparaliżowała Ukrainę. Lęk, strach i tym razem miliony uchodźców, którzy uciekali przed wojenną pożogą. - Dla nich staramy się stworzyć tu rodzinny dom - mówi ks. Sonak.
Już podczas wojny o Donbas w 2015 r. do Rybak przyjechali uchodźcy z Ukrainy. Krzysztof Kozłowski /Foto GośćOni przyjeżdżali, tu płakali, tu codziennie sprawdzali, czy najbliżsi żyją. Najstarszy syn i mąż na wojnie, wujek walczy na pierwszej linii, dziadek został, żeby pilnować domu. Tęsknili, mieli dylemat, czy zostać, czy może jednak wracać do domu. - Te emocje i uczucia, mimo upływu czasu, nie są zamknięte - zauważa ks. Dariusz. - Oni nie płakali, a płaczą. Oni nie tęsknili, a tęsknią. Oni nie mieli dylematów, a je mają - wylicza.
- Patrzymy na wydarzenia, jakby to była już tyko historia. Jest mocny akcent - wybuch wojny. Potem pojawiają się uchodźcy wojenni. Jest ogromne piękne poruszenie serc Polaków. Czas mija i to w umyśle staje się tylko historią. Tu, w Rybakach, to nie jest historia, to nieustanna rzeczywistość, bo piękny poranek, słońce i zapach lasu, a przychodzi ktoś zapłakany i mówi: "Dziś na froncie zginął mój mąż". Przychodzi ze zdjęciem, pokazuje i mówi: "Proszę księdza, to mój dom. Dzisiaj już go nie ma, bo wybuchła bomba". Przebywając z kimś, kto cierpi, chcemy, aby nie malała w nas wrażliwość ani abyśmy nie stali się znieczuleni, bo przyzwyczailiśmy się do obrazu wojny. Cierpienie pojedynczego człowieka jest nadal jego cierpieniem, a nie tylko problemem przeszłości narodu - podkreśla ks. Sonak.
Rano padało, jednak się rozjaśniło. To dobrze, bo wszystkie wydarzenia towarzyszące Światowemu Dniowi Uchodźcy zaplanowane są w plenerze. Stoi już ołtarz, obok obraz Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. Podczas Eucharystii poświęci go abp Józef Górzyński. Wizerunek Maryi zawiśnie w kaplicy w ośrodku, gdzie często przychodzą uchodźcy, będą mogli wypłakać się Matce Bożej, tak bliskiej wiernym Kościoła greckokatolickiego.
Rybaki. Światowy Dzień Uchodźców - 2024
- Dzisiaj w wielu sytuacjach potrzebujemy przytomnego rozeznania potrzeb człowieka - mówi abp Górzyński. - Jednak nie jesteśmy zdolni uczynić tego z siebie. Człowiek sam zdolny jest jedynie popaść w niedolę, z niedoli sam wyjść nie potrafi - zaznacza.
- Uchodźcy ukazują podstawowe potrzeby: nakarmić i ubrać. Jednak my nie możemy tych potrzeb ograniczyć jedynie do tych dwóch. Bo człowiek to jest ktoś więcej, potrzebuje więcej niż nakarmić go i ubrać. Tak mało mówi się o właściwym rozeznaniu potrzeb ludzi, którzy szukają życia w nowym świecie. Ich nie można zamknąć jedynie w egzystencjalnych ramach. Człowiek, żeby dojrzewał, rozwijał się, wzrastał w człowieczeństwie, potrzebuje miłości. Ewangelia postrzega człowieka w całości, widząc w nim również wymiar duchowy. Jakże łatwo jest się komuś źle przysłużyć, kiedy polegamy tylko na swoich mniemaniach. Potrzebujemy pełni nauki o człowieku, aby patrząc na potrzebujących, postawić sobie pytanie: "Czy robimy to właściwie?". Odpowiedź znajdziemy, jeśli sami będziemy dobrze uformowani, co jest dziełem Boga - mówi abp Górzyński.
Polowy ołtarz zamienia się w scenę, na której odbywa się koncert. Rozpoczynają się animacje dla dzieci. Jest też przygotowany posiłek; stół zawsze łączy ludzi, otwiera serca, czasem zachęca do wspomnień.
Koncert z okazji Światowego Dnia Uchodźców. Krzysztof Kozłowski /Foto Gość- Dziś pracuję, mieszkamy w Olsztynie. Starsze córki chodzą do szkoły. Sofia ukończyła szóstą klasę z wyróżnieniem, Lilia drugą. Żona opiekuje się młodszymi Dianą i Alicją - opisuje rodzinę Dymitro.
Do Rybak trafili na początku marca 2022 roku. - Jak staliśmy, tak wyruszyliśmy w drogę. Ubrania i nic więcej. Żona była wówczas w siódmym miesiącu ciąży. Jechaliśmy w ciemno - wspomina.
Chociaż mówiono o wojnie, to jednak niewielu wierzyło, że jest ona aż tak blisko. Ale nadszedł ten dzień, kiedy wczoraj kładziesz się spać w czasie pokoju, a rano budzisz się w czasie wojny. - Straszne... Uciekasz i nie wiesz, gdzie, nie wiesz, ile czasu, nie wiesz, czy w ogóle przeżyjesz. A obok małe dzieci, ja sama w ciąży - opowiada Ksenia. - Była szósta rano - wspomina Sofia. - Wstałam, widzę mama dokumenty zbiera. "Co się dzieje?" - myślę. Kiedy dotarło do mnie, że uciekamy, czułam stres, szybko zbierałam rzeczy. Podróż trudna, pełna łez, myśli, lęku. To będę pamiętać do końca życia - wyznaje.
Alicja była jeszcze w łonie, kiedy jej mama uciekała przed wojną. Krzysztof Kozłowski /Foto GośćTrasa wiodła ich jak wielu innych uciekinierów - oby dotrzeć do Lwowa. Tu nieco spokojniej, chociaż też słychać było alarmy bombowe. Na granicy mnóstwo ludzi. Po dwóch dniach w końcu w Polsce. - W punkcie pomocy zaproponowali nam Rybaki. "Mamy takie piękne miejsce pod Olsztynem, ośrodek Caritas". Nic nie wiedzieliśmy, jaki Olsztyn, jaka Caritas. Ważne było, żeby w końcu dzieci mogły zasnąć w spokojnym miejscu, żeby żona w zdrowiu donosiła dziecko - opowiada Dymitro. Po roku wynajęli mieszkanie w Olsztynie. - Chcemy zostać w Polsce. W Ukrainie wojna, nic się nie zmieniło. Jesteśmy z Zaporoża. Blisko jest front. Tutaj budujemy nowe życie - dodaje.
Wolontariusze i harcerze przygotowali dla dzieci wiele atrakcji. Krzysztof Kozłowski /Foto GośćWielu Ukraińców wróciło do kraju. Wielu zostało w Polsce. Tu pracują, ich dzieci chodzą do szkół. I choć już potrafią się szczerze uśmiechać, ciesząc się z życia, ciągle w sercach czują ów ciężar, jakim jest lęk o bliskich, którzy pozostali. Czują tęsknotę za przyjaciółmi, znajomymi z klasy. Bo choć tu czują się bezpiecznie, ich dom jest daleko. Dla niektórych z nich do końca zostanie jedynie wspomnieniem. Ci starsi mogą już do domu nie wrócić.