Po 79 latach doczesne szczątki sługi Bożego ks. Franciszka Zagermanna zostaną godnie pochowane na cmentarzu parafialnym w Unikowie. To efekt poszukiwań, dzięki którym odnaleziono miejsce pospiesznego złożenia jego ciała w ogrodzie Kroschewskich. - To dla całej parafii radość, że po tylu latach możemy zorganizować pogrzeb ks. Zagermanna - podkreśla ks. Bartłomiej Koziej.
Ksiądz Franciszek Zagermann ujęty jest w procesie beatyfikacyjnym o męczeństwo księdza Józefa Steinki i towarzyszy ofiar komunizmu radzieckiego. Urodził się 28 lipca 1882 r. w Zawierzu k. Braniewa w zamożnej rodzinie rolniczej. Był pierwszym synem Ferdynanda i Anny Zagermann. Miał młodszego brata Antoniego. Maturę uzyskał w 1903 r. w gimnazjum w Braniewie. Do kapłaństwa przygotowywał się przez krótki czas w Würzburgu, a następnie w Seminarium Duchownym Braniewie. Święcenia kapłańskie otrzymał 23 czerwca 1907 r. we Fromborku z rąk biskupa pomocniczego Edwarda Herrmanna.
Po święceniach pracował jako wikariusz w Plutach k. Pieniężna, natomiast od 28 marca 1908 r. w Nowej Cerkwi. 21 czerwca 1910 r. przeniesiono go do Dobrego Miasta, a 9 sierpnia 1911 r. mianowano tymczasowym komendariuszem w Świątkach. 11 października 1911 r. ustanowiono go trzecim wikariuszem w parafii św. Mikołaja w Elblągu, lecz po trzech dniach decyzję tę zmieniono i mianowano wikariuszem w Lubieszewie. Od 9 stycznia 1912 r. był tamtejszym komendariuszem. 21 marca 1912 r. został mianowany drugim wikariuszem parafii św. Jana w Malborku. Tam pracował 16 lat.
Uczył religii w szkole, opiekował się młodzieżą męską, często odwiedzał parafian, szczególnie mieszkających na przedmieściu. W czasie I wojny światowej pełnił służbę sanitarną w wojsku. 7 września 1928 r. otrzymał nominację na proboszcza w Unikowie. Od 19 października 1936 r. pełnił także funkcję wicedziekana dekanatu reszelskiego. 20 lipca 1940 r. uzyskał zgodę na odprawianie nabożeństw dla polskich robotników przymusowych, ale wyłącznie w języku niemieckim.
Kiedy wojska radzieckie zbliżały się do Unikowa, tamtejsza ludność zaczęła opuszczać swoje domostwa. 29 stycznia 1945 r. ks. Zagermann odprawił ostatnią Mszę św., w której uczestniczyło około 60 osób - mieszkańców Unikowa i pobliskich miejscowości. Ksiądz Franciszek posiadał talent głoszenia homilii, które przenikały serca wiernych. - Jego ostatnie kazanie urywało się. Był bardzo wzruszony. Łzy płynęły mu z oczu. Do kościoła przyszło mało ludzi, znaczna część opuściła już parafię, udając się na tułaczkę przed zbliżającym się frontem Armii Czerwonej. Wówczas, zamiast kazania, proboszcz zaproponował odmówienie Różańca - wspomina jedna z parafianek.
Po Eucharystii kapłan zabrał z sobą szaty liturgiczne i naczynia kościelne i przeniósł się na kolonię wsi do rodziny Kroschewskich. Kiedy Rosjanie zajęli wioskę i pobliskie tereny, dopytywali się o miejsce, w którym przebywa proboszcz.
Gdy dowiedzieli się, gdzie przebywa kapłan, często przychodzili do tego gospodarstwa. Ludzie tam przebywający bardzo się ich bali. Przychodził też komendant, który prowadził z księdzem proboszczem towarzyskie rozmowy. Uniemożliwiało to wówczas innym żołnierzom plądrowanie tego domu, a proboszcz stał się przez to jakby czasowym ochroniarzem dla przebywających tam ludzi. Wieczorami, gdy było to możliwe, odmawiano wspólnie Różaniec.
25 lutego, około 3.00, przybyło do domu Kroschewskich trzech żołnierzy radzieckich. Zaczęli przesłuchiwać ks. Franciszka, a ponieważ nie rozumiał, o co był pytany, torturowali go i oddawali strzały w celu zastraszenia. W międzyczasie plądrowali domostwo. Kiedy znaleźli naczynia liturgiczne, które potwierdziły, że jest księdzem, otrzymał strzał w głowę. Gdy żołnierze radzieccy zauważyli, że ksiądz jeszcze żyje, jeden z nich deptał mu po klatce piersiowej. Mimo odniesionych ran kapłan żył jeszcze przez 33 godziny. Po śmierci ubrano go w szaty liturgiczne. Mimo próśb sowieci nie pozwolili na pochowanie go w trumnie na parafialnym cmentarzu. Ostatecznie mieszkańcy Unikowa owinęli ciało proboszcza w prześcieradło i pochowali w ogrodzie państwa Kroschewskich.
- W świadomości parafian i księży w dekanacie uchodził on za świętego. Cieszył się szacunkiem wśród ludzi, zawsze dobry, uczynny i życzliwy. Wszyscy wspominali go jako pobożnego człowieka, który okazał się również dobrym pasterzem; nie zostawił wiernych i za nich oddał swoje życie. Męczeństwo było ukoronowaniem jego kapłańskiego życia; jakby przez lata dojrzewał do ostatniego akordu swojej pięknej melodii życia. Męczeńska śmierć była przypieczętowaniem jego świętości - podkreśla obecny proboszcz ks. Bartłomiej Koziej. Po prawie 80 latach staraniem obecnego proboszcza, dzięki współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej, odkryto miejsce złożenia jego ciała. Po zamordowaniu go przez żołnierzy Armii Czerwonej parafianie pochowali go w płytkim grobie, a zima była wtedy mroźna, ziemia twarda jak skała.
- Kiedy zostałem tu rok temu proboszczem, poczułem wewnętrzne przynaglenie, że muszę zainicjować poszukiwania miejsca jego spoczynku. To jakby może i jego prośba. Przecież nie miał pogrzebu - wyznaje proboszcz. Zaczął szukać, pytać najstarszych mieszkańców, przeglądać dokumenty. Teoretycznie miejsce pochówku ks. Franciszka było znane. - Ludzie, którzy przybywali tu tuż po wojnie, pamiętali opowieści Warmiaków, pamiętali krzyż stojący w sadzie - mówi.
Wcześniej były już próby odszukania miejsca pochówku byłego proboszcza. Teraz po dziesięcioleciach nie było to jednak łatwe, tym bardziej, że pojawiły się różne wersje wydarzeń. - W 2023 r. przyjechała do Unikowa grupa Warmiaków, wśród nich dwóch mężczyzn, dziś starszych panów, którzy osobiście zakopywali ciało księdza. Byli wtedy nastolatkami. Oni kategorycznie twierdzili - wbrew innym wersjom - że on jest pochowany na przecięciu dwóch linii, jednej prowadzącej od wejścia do budynku i linii stodoły. Tu jest grób. Tu zaczęliśmy prace - opowiada proboszcz.
Zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN, w związku z prośbą ks. Bartłomieja Kozieja, jesienią 2023 r. rozpoczął badania historyczne i przygotowania do przeprowadzenia prac poszukiwawczych na terenie wskazywanym przez świadków. Badania pozwoliły potwierdzić prawdopodobieństwo pogrzebania szczątków we wskazanym miejscu. Prace na terenie ogrodu należącego niegdyś do państwa Kroschewskich przeprowadzono w dniach 23-24 lipca 2024 r.
Świadkowie w procesie beatyfikacyjnym mówili, że ksiądz został pochowany w sutannie i w szatach liturgicznych, a stare szaty liturgiczne były ozdabiane nićmi metalowymi, srebrnymi i złotymi. Gdy profesor Krzysztof Szwagrzyk wskazał, że tu może być grób, użyto wykrywaczy metali. Od razu było wskazanie, że pod ziemią jest srebro i złoto. - Pierwsze zanurzenie łopatki. Natrafiliśmy na czaszkę, która nosiła ślady okrutnej śmierci. Zachowały się duże fragmenty ornatu - wspomina ks. Koziej i dodaje: - Oni wspominali, że były okropne mrozy. Ziemia zmarznięta. Jedyne miejsce, gdzie można go pochować to ogródek warzywny w sadzie, gdzie ziemia była zruszona. Wierni zdecydowali się na wykopanie płytkiego grobu, miał nieco ponad pięćdziesiąt centymetrów głębokości. Ubrali go we fioletowe szaty liturgiczne, bo był Wielki Post, owinęli w prześcieradła. Ciało złożyli twarzą w kierunku kościoła. W dłoni umieścili różaniec. Fiolet szat zabarwił kamienie w grobie. Tak go znaleźliśmy - opowiada ks. Koziej.
- To dla całej parafii radość, że po tylu latach możemy zorganizować pogrzeb ks. Franciszka. Dla mnie było to głębokie przeżycie. Mam świadomość, że byłem pierwszym księdzem, który modli się nad ciałem; widok zwłok, możliwość pobłogosławienia ich po raz pierwszy, odmówienia modlitwy z rytuału pogrzebowego, pokropienie wodą święconą - to bardzo wzruszające przeżycie dla mnie - nie ukrywa ks. Bartłomiej Koziej.