W góralskiej wiosce przez 20 lat odbyło się ponad 200 bezalkoholowych wesel. Ciekawe jest to, że mieszka tam tylko 2000 osób. Cud? Nie – nowa kultura, która wchodzi również na Warmię.
Stosunkowo niewiele osób wyobraża sobie wesele bez alkoholu, bo niewiele osób zdaje sobie sprawę, że bez niego można się bawić równie dobrze, a nawet lepiej Łukasz Czechyra/GN W roku 1986 w Kamesznicy w Beskidzie Żywieckim pewien proboszcz wprowadził swoiste prawo, które mówiło, że wesela, śluby i pogrzeby mają się odbywać bez alkoholu. Ks. Władysław Zązel zaproponował parafianom następujący układ – każdy, kto zadeklaruje, że na jego weselu wódki nie będzie, miał wpłacić kaucję. Jeżeli złamie słowo - kaucja przepada i idzie na budowę kościoła. Po wywiązaniu się z umowy, proboszcz zwracał kwotę w podwójnej wysokości.
Jeżeli Młodzi twierdzili, że wesela bez wódki być nie może, nie brał od nich pieniędzy w ogóle. Jak mówił – „Wesele alkoholowe to każdy dziad wyprawić potrafi. A ja od dziadów ofiary ślubnej nie przyjmuję, boć to brać od dziada nie wypado.” Trzeba było ciężkiej pracy, setek kazań, aby w końcu ktoś postanowił zaryzykować.
Przyjaciele na telefon
Prowadzenie bezalkoholowej imprezy powierzono wodzirejom. Orkiestry nie bardzo wiedziały, jak można się bawić na trzeźwo. Wodzireje początkowo też nie, ale jako bardziej elastyczni szybciej potrafili się przestawić na nowy trend. Grupy muzyczne starały się dostosować, ale promotorzy wesel bezalkoholowych szybko postanowili szkolić osoby, które nastawione będą przede wszystkim na imprezy organizowane w duchu trzeźwości.
Centralnym punktem stał się katowicki Ośrodek Profilaktyczno- Szkoleniowy im. Franciszka Blachnickiego. Co roku organizuje on warsztaty, z których w Polskę ruszyło już pół tysiąca wodzirejów. Tylko w roku ubiegłym wzięło w nich udział 160 osób. Uczą się oni prowadzenia imprezy, ćwiczą nowe zabawy, poznają podobnych im ludzi. Trzeba bowiem wiedzieć, że społeczeństwo wodzirejów zabaw bezalkoholowych w Polsce to wielka grupa przyjaciół. W tym środowisku nie ma pojęcia konkurencji, podbierania klientów czy nieczystych zagrań.
– Jeżeli mam zajęty termin, to polecam innego wodzireja, który również obsługuje ten teren. Pomagamy sobie nawzajem. Pamiętam, jak podczas jednej z imprez zadzwonił do mnie kolega, któremu wysiadł mikrofon – opowiada Szymon Puławski, animator zabaw z Olsztyna. – Miałem do niego 100 kilometrów, ale jakoś udało się dostarczyć mój zapasowy przed rozpoczęciem jego imprezy.