W Instytucie Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II odbyło się spotkanie z prof. Marią Swianiewicz-Nagięć – córką prof. Stanisława Swianiewicza – uratowanego więźnia obozu w Kozielsku.
Na spotkaniu każdy mógł zobaczyć kopię notatki o Kozielsku prof. Swianiewicza Krzysztof Kozłowski /GN Z biegiem jednak czasu, w miarę, jak władze obozowe lepiej poznawały nasze metody pracy religijnej, trzeba było stosować coraz większą ostrożność. Dlatego też w grudniu przyjęto już, że kapłani odprawiali Msze święte przeważnie w jakiś małych i wąskich pokoikach, w obecności kilkunastu lub najwyżej kilkudziesięciu ludzi. Potem zaś przechodzili do większego lokalu dla rozdania Komunii świętej. Duże trudności nasuwało także organizowanie spowiedzi tak dużej rzeszy ludzkiej. Było to powodem tego, że wielu jeńców odbywało spowiedź w dość niezwykłej pozycji. Na przykład pod pozorem rozmowy na korytarzu lub spaceru na podwórzu obozowym. W grudniu księża za odprawianie wspólnych nabożeństw zaczęli otrzymywać kary karceru. Prawie wszyscy księża musieli – dłużej lub krócej – odsiedzieć w karcerze.
W nocy, z 24 na 25 grudnia 1939 roku, spotkał nas wszystkich wielki cios. Wywieziono z obozu, w niewiadomym kierunku, wszystkich księży, oprócz księdza Ziółkowskiego. Odtąd cały ciężar pracy kapłańskiej w obozie spadł jedynie na jego barki. Warunki stawały się coraz trudniejsze. Z powodu braku wina ksiądz Ziółkowski musiał zaprzestać odprawiania Mszy świętych. Pozostały mu jedynie nieduży zapas na okres Wielkiego Tygodnia i Świąt Wielkanocnych. Dzięki też niezmordowanym i pełnym poświęcenia wysiłkom księdza Ziółkowskiego, setki jeńców kozielskich mogła w okresie wielkanocnym 1940 r. przystąpić do spowiedzi i przyjąć Komunię świętą. Ta Komunia wielkanocna była jednym z ostatnich aktów współżycia religijnego więźniów w Kozielsku. Była jednocześnie jakby błogosławieństwem i pokrzepieniem na dalszą drogę prób i męczarni. Wkrótce bowiem, w kwietniu 1940 r., rozpoczęła się likwidacja obozu, podczas której z reguły rozdzielano ludzi bliżej z sobą żyjących, umieszczając ich w różnych transportach. Jestem przekonany, że pamięć o naszych księżach pozostała bardzo żywa w sercach wszystkich kozielszczanów. Szczególnie przywiązaliśmy się do księdza Ziółkowskiego, który był z nami najdłużej. Jego twarda, zwarta w sobie sylwetka, tchnąca niespożytą siłą chłopa, jego hasło, że należy nawet przeciwko nadziei mieć nadzieję, bardzo silnie towarzyszy niedoli, podnosząc nie raz słabsze charaktery. Co się stało w dalszym ciągu z księżmi kozielskimi, nie mam żadnych wiadomości, oprócz przypadku, kiedy udało mi się pewne wiadomości o księdzu Kantaku. Mianowicie, jesienią 1940 r. siedziałem w Moskwie w więzieniu na Łubiance, z jednym obywatelem rosyjskim – Tatarem, który uprzednio siedział z księdzem Kantakiem. Otóż od niego dowiedziałem się, że ksiądz Kantak został przewieziony z obozu w Kozielsku do obozu w Ostaszkowie. Stamtąd zaś do więzienia w Moskwie.
Przy organizowaniu życia religijnego w obozie kozielskim byli czynni nie tylko księża, lecz osoby świeckie. (…) Na zawsze, póki żyć będę, pozostanie mi w pamięci pewien poranek niedzielny, gdy przyszedłem do profesora Komarnickiego i zastałem go w głębokim skupieniu, siedzącego na narach. Profesor Komarnicki adorował Najświętszy Sakrament, umieszczony na niewielkiej półce pod narami. Postać kapitana Antonowicz, wymaga osobnego omówienia. (…) Jego ulubionym stwierdzeni było, że to nie jest nieszczęście, lecz cudowne zrządzenie Opatrzności, iż tyle głęboko wierzących trafiło do tego smutnego kraju. Kapitan Antonowicz czuł się jakby misjonarzem i jestem przekonany, jeżeli dziś, gdzieś jest w jakimś obozie, pracuje jako skazaniec, czyni to z taką samą pogodą i taką samą wiarą w swoją misję, jaką wykazywał w Kozielsku.”
Spotkanie w IKCH było doskonałą okazją do poznania życia prof. Stanisława Swaniewicza, a jego notatka jest wyjątkowym źródłem informacji o obozie, z którego później oficerowie zostali zamordowani przez Sowietów.