"Gender - ideologia za maską nauki" - wykład ks. Bortkiewicza w Olsztynie.
Ale o co chodzi?
Jesteśmy informowani, że gender, to jedynie dążenie do równego traktowania w społeczeństwie kobiet i mężczyzn. Świadczą o tym liczne urzędowe informacje. Minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz w oświadczeniu o nieprawdziwej interpretacji pojęcia „gender” pisze: „Postulat równości kobiet i mężczyzn nie oznacza kwestionowania różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami. Chodzi jedynie o równość wobec prawa, dostępu do dóbr, usług, przywilejów, awansu, równej płacy za pracę tej samej wartości. Te dążenia nie eliminują w żaden sposób różnic biologicznych czy najważniejszych ról, jakie pełnią kobiety i mężczyźni, a więc roli matki i ojca, ze wszelkimi konsekwencjami dotyczącymi ich specyfiki. Dlatego też próby łączenia dążeń do wyrównywania szans między kobietami i mężczyznami z seksualizacją dzieci, zamachem na rodzinę czy promocją homoseksualizmu – nie mają racjonalnych podstaw. Te tezy nie mają nic wspólnego z właściwie rozumianym pojęciem „gender” i konsekwencjami realizacji postulatu równości.”
Jednak wystarczy wziąć podręcznik do wychowania równościowego „Edukacja bez tabu”, aby przekonać się, że rzeczywistość wygląda inaczej. – W nim mowa jest o tym, jak należy rozumieć tożsamość. „Tożsamość seksualna – sposób, w jaki dana osoba określa swoją seksualność z punktu widzenia płci osób, w których się zakochuje lub z którymi nawiązuje relacje intymne. Odnosi się do uczuć i ogólnej koncepcji samej i samego siebie”. Tu dochodzi jeszcze zdanie: „Najczęściej mówi się o tożsamościach hetero- i homoseksualnych. Jednak nie zawężajmy się do tych trzech opcji. Każda osoba może określić swoją tożsamość seksualną w całkowicie niepowtarzalny sposób, zupełnie wyjątkowym określeniem.” Czyli mogę stwierdzić, że jestem biseksualną lizbijką wychowaną na heteroseksualistkę. Śledząc sylabusy gender studies natrafiłem na taki intrygujący nurt feminizmu w postaci kobietyzmu. Pani Alice Walker, pytana o swoją tożsamość, mówi tak: „Jestem pogańską buddystką wychowaną na chrześcijankę”. Jak widać konfiguracji może być wiele – przekonuje ks. Bortkiewicz.
Podkreśla, że ministerstwo informuje, iż nie chodzi o kwestionowanie różnic między kobietami a mężczyznami. A podręcznik w ogóle nie mówi o kobietach i mężczyznach, a jedynie o tożsamości seksualnej dokonywanej na zasadzie samookreślenia. – Czy jest kwestionowanie różnic? Nie ma, bo w ogóle nie ma różnicy binarnej między kobietą a mężczyzną – wyjaśnia. W dalszej części tego samego podręcznika Carol Hunter-Geboy przekonuje, że należy unikać używania wyrażeń typu „oni”, mówiąc o osobach homoseksualnych: „te lizijki, ci geje”. Albo „my” myśląc o osobach heteroseksualnych. „Używaj języka wrażliwego na różnorodność, czyli włączającego także osoby nieheteroseksualne. Zamiast „oni” wystarczy, że powiesz osoby nieheteroseksualne czy też osoby homoseksualne” czytamy.
– Tu unika się jednoznacznego określenia, kto jest kim. Więcej, dalej autorka idzie w kierunku takim, że należy używać słowa „nieheteronormatywny”, bo to jest optymalne podejście do tej kwestii. Dlaczego? Dlatego, że wtłaczanie człowieka w rygor językowy, jesteś kobietą, jesteś mężczyzną, jesteś homoseksualistą, jesteś heteroseksualistą, to wtłaczanie człowieka w dyktat przemocy. Tak nazywała to szkoła neomarksistowska frankfurcka, tak nazywali to postmoderniści, że wszelkie opisywanie człowieka w kategoriach jednoznacznej tożsamości jest dyktatem przemocy władzy. A my chcemy od tej władzy się wyzwolić. A więc nie nazywajmy się w sposób jednoznaczny. Jestem wyzwolony od rygoru, który mnie określa na zasadzie tożsamości – wyjaśniał ks. Bortkiewicz.